Szatynka w końcu mogła odpocząć. Odpocząć od udawania, od skrywania się. Odpocząć od tego, że to jej nie rusza. Z ulgą powitała swój pokój rzucając się bezwiednie na łóżko. Nie myślała o niczym. To była jej oaza spokoju, jedyne miejsce, w którym mogłaby być tym kim była, czyli nikim.
Głośne
burczenie brzucha wyrwało ją z letargu i niezgrabnie wstając zwlokła się po
schodach do jadalni. Czując apetyczną woń naleśników uśmiechnęła się do siebie
i zadowolona usiadła przy stole. Zdążyła już stwierdzić, że w jadalni nie
zaszły żadne zmiany, oprócz nowych kwiatów w wazonie, kiedy do środka weszły
dwie kobiety. Obie były blondynkami.
Starsza
miała ostre rysy twarzy, które teraz łagodził nikły uśmiech. Szare oczy
otaczały niedawno powstałe zmarszczki. Ubrana w ciemnozieloną szatę
prezentowała się elegancko i dostojnie, aczkolwiek surowo.
Młodsza
z kobiet zdawała się być idealna pomimo swoich niedoskonałości. Złote włosy
delikatnymi falami spływały na ramiona i plecy okalając delikatną twarz. Pełne
malinowe usta skutecznie odwracały uwagę od zbyt dużego i prostego nosa.
Przejrzyście niebieskie oczy łagodnie patrzyły na świat, tak by ukryć smutek
kryjący się gdzieś głęboko. Była wysoka i smukła. Była idealna nasuwało się określenie. Nic dziwnego, w końcu była pół
wilą.
Cassandra
westchnęła cicho zdając sobie sprawę, że brzoskwiniowa suknia, którą miała na
sobie jej matka, nigdy nie będzie leżała tak na niej. Nie mogłaby podkreślać
jej tali i piersi, ponieważ ona ich nie ma.
-
Dzień dobry, pani Malfoy - powiedziała grzecznie zmuszając swoje usta, aby
wygięły się w coś na kształt uśmiechu.
-
Jak ci minęła piąta klasa? - zagadnęła Narcyza siadając przy stole.
-
Tak jak zawsze. Szkoła to szkoła - dziewczyna wzruszyła ramionami przenosząc
spojrzenie na swoje splecione dłonie.
Wolała
nie mówić jak bardzo koszmarnie było oraz, że inni nie dają jej chwili spokoju.
Nie, to zdecydowanie powinna zostawić dla siebie.
-
Mówiłam właśnie Narcyzie, że dostałaś się na wymianę - odezwała się Dorcas
czule głaszcząc czarne włosy swojej córki.
Cassandra
nie raz zastanawiała się, dlaczego nie odziedziczyła złotych włosów swojej
mamy. Ciekawość nie dawała jej spokoju i pewnego wieczoru, kiedy była jeszcze
mała, zapytała ją o to. Kobieta ze smutnym uśmiechem odpowiedziała jej, że czerń
jej włosów to jedyne co odziedziczyła po ojcu.
Młoda
Meadowes nie wiedziała kim jest jej ojciec. Mama powiedziała jej tylko, że ich
nie chciał. To Cassandrze wystarczyło. Nigdy więcej o tatę nie zapytała, nigdy
nie chciała się dowiedzieć kim on jest.
Ale
w jednym się nie zgadzała z mamą. Była pewna, że całą brzydotę odziedziczyła po
tym tchórzu, w którym mama przypadkowo się zakochała.
-
Bardzo się cieszę, Dorcas mówiła, że bardzo dużo się uczyłaś - Narcyza
uśmiechnęła się szeroko, a Cassandra pokiwała głową. - Bardzo bym chciała, żeby
mój syn dostał się na wymianę, ale Draconowi w głowie tylko dziewczyny -
stwierdziła kąśliwie. Cassie skrzywiła się lekko doskonale znając reputację
Draco Malfoya. Na jej szczęście nie zauważał jej, więc obyła się bez
niezręcznych sytuacji.
Była
niezmiernie zadowolona z tego faktu, że Draco był strasznym ignorantem jeżeli
chodzi o jego rodzinę. Nie przywiązywał większej wagi do tego, że jego matka
przyjaźni się z Dorcas Meadowes, która ma córkę-brzydulę w Hogwarcie.
-
Podobno sama Madame Maxime wybierała uczniów na wymianę do swojej szkoły,
oczywiście w konsultacji z Dumbledorem - oznajmiła Dora stawiając na stole
talerz naleśników i przysiadając obok swojej córki ignorując jej zdziwione
spojrzenie.
-
Cassandro, chyba nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli jutro pojadę razem z
wami? - zaćwierkała Narcyza uśmiechając się jak nastolatka mając na myśli jej
wyjazd do Beuxbatons.
-
Oczywiście, że nie - odparła dziewczyna uśmiechając się uprzejmie. Taka właśnie
była. Starała się być miła dla wszystkich i grzeczna. Tak została wychowana.
-
Mam nadzieję, że będziesz się tam dobrze czuła. W końcu tyle razy jeździłaś do
szkółki wakacyjnej w Beuxbatons - pani Meadowes, aż promieniowała szczęściem,
że jeszcze chwila, a możnaby je łapać i zamykać w słoikach.
Cassandra
praktycznie nie miała przyjaciół, więc samotne wakacje i wszystkie święta stały
się dla niej chlebem powszednim. Na jej szczęście kiedyś znalazła informacje o
kursach, na których można było się uczyć dodatkowych przedmiotów, których
Hogwart nie oferował. Oczywiście nie były tanie, ale mama nigdy jej nie
żałowała i nie raz sama podsuwała ulotki. Nie to, że jej nie kochała i chciała
się pozbyć córki z domu. Robiła to, bo z każdym powrotem do domu z takiej
szkółki nastolatce nie zamykała się buzia, kiedy opowiadała o wszystkim nowym
czego się nauczyła. Ale niestety był jeden warunek. Cassandra przez całe
wakacje i w święta musiała się uczyć gry na fortepianie. Cassie na początku to
nie pasowało, ale stwierdziła, że to na prawdę niewielkie wyrzeczenie w
stosunku do tego co dostawała.
Tym
właśnie sposobem Cassandra mówiła płynnie po francusku, potrafiła czytać nuty
oraz doskonale znała Francję. Pani Meadowes nudziło się siedzenie samej w domu,
więc na czas kursu córki przeprowadzała się do jednego z miasteczek we Francji,
a w czasie wolnym razem wylegiwały się na plaży, zwiedziały i, ku udręce
Cassandry, robiły zakupy.
Cass
przestała interesować się modą, kiedy po raz pierwszy usłyszała, że ładne
ubrania nie uczynią jej ładnej, a było to pod koniec pierwszej klasy. Od
tamtego czasu dawała swojej mamie wolną rękę na to, co znajdowało się w jej
szafie.
-
A właśnie! Leokadia ma dla ciebie prezent! - powiedziała Dorcas z wesołym
błyskiem w oku. - Powiedziała, że da ci go jutro.
Cassandra
ledwo co stłumiła jękniecie i zastąpiła je sztucznym uśmiechem. Leona, Narcyza
i Dorcas było to niemalże nierozłączne trio. Jako, że panie Malfoy i Zabini
miały synów, ich hobby stało się rozpieszczanie Cassie kupując jej wszystkie
babskie rzeczy i towarzysząc matce dziewczyny, kiedy ta odświeżała szafę córki.
Zdawały się kompletnie nie dostrzegać tego, że Cassandra mogłaby udawać trolla
i nikt nie zauważyłby różnicy.
-
Jak zjesz to umyj zęby, bo za godzinę idziemy do dentysty - Cass z wrażenia
upuściła widelec, który z głośnym brzękiem upadł na talerz. Wlepiła błękitne
oczy w swoją rodzicielkę nie dowierzając w to co usłyszała.
-
Nie wiem skąd u ciebie te zdziwienie. Przecież pan Cormac w grudniu jasno się
wyraził, że wyprostuje twoje zęby, kiedy będzie miał stuprocentową pewność, że
już się nie przemieszczają - odpowiedziała wyraźnie rozbawiona Dorcas.
No
tak, dopiero teraz szatynka sobie przypomniała kiedy rok temu napomknęła mamie,
że koleżanka powiedziała, że ma krzywe zęby. Tak na prawdę była to delikatna
wersja zdania „masz ryj jak świnia, a zęby gorsze niż szyszymora!“. Najlepszy
magiczny dentysta, czyli pan Cormac, był wtedy na urlopie i wizyta została
przeniesiona na grudzień. To by wiele wyjaśniało.
Cassandra
stała na peronie po raz kolejny nie mogąc się oprzeć przejechaniu językiem po
zębach. Kiedy ponownie poczuła, że są idealnie proste uśmiechnęła się do siebie
skreślając jeden punkt z długiej listy swoich wad.
Starała
się ignorować spojrzenia, które rzucali jej uczniowie i ich rodzice. Dopiero po
dłuższej chwili zdała sobie sprawę, dlaczego tak na nią patrzą. W końcu w jej
komitecie pożegnalnym znajdowała się TA Narcyza Malfoy i TA Leokadia Zabini,
nie wspominając już o matce dziewczyny, która ściągała na siebie spojrzenia
wszystkich mężczyzn. Niecodziennie spotyka się trzy rdzenne ślizgonki, które
odprowadzają zakałę całego świata, w dodatku krukonkę, na pociąg. Chyba to miał
być pociąg. Cassandra dopiero teraz zdała sobie sprawę, że tak na prawdę nie ma
pojęcia czym dostanie się do Beuxbatons. Wcześniej udawała się tam ze swoją
mamą, która używała teleportacji.
W
dłoni ściskała czarną papierową torbę, w której znajdował się prezent od pani
Zabini. Były to cholernie wysokie szpile od Roussu - najlepszej i najdroższej
projektantki butów w całym magicznym świecie. Cassie wolała nie zawracać sobie
głowy tą fortuną, którą musiała Leona wydać na te buty. Dlatego grzecznie
podziękowała gorączkowo zapewniając kobietę, że będzie je nosiła kiedy tylko
pojawi się ku temu okazja. Tak na prawdę miała zamiar schować je na dnie
swojego kufra w obawie o to, że się w nich zabije.
-
Pisz do mnie często, skarbie - powiedziała Dorcas pociągając nosem, kiedy
tuliła do siebie córkę.
-
Mamo, nie płacz - Cassandra zaśmiała się lekko odsuwając by móc spojrzeć na jej
twarz.
Cassie
nie mogła pozbyć się wrażenia, że jej mama jest piękna nawet kiedy płacze. To
spowodowało kolejne ukłucie gdzieś w środku. Szybko odgoniła od siebie te myśli
całując nadstawione policzki Narcyzy i Leony.
Idąc
w stronę potwornie wysokiej Madame Maxime odwróciła się po raz ostatni. Zdawało
jej się, że jej matka wymieniła spojrzenia z dyrektorką Beuxbatons.
Stwierdzając, że jej się przewidziało zaczęła wspinać się po stopniach
ogromnego powozu, który miał doprowadzić ich do Francji.
Jakież
było jej zdziwienie, gdy dwóch chłopaków z uprzejmym uśmiechem wzięło od niej
kufer i bez najmniejszego problemu umieścili w środku. Dopiero natarczywe
chrząknięcie Evelyn uświadomiło jej, że zatrzymała się w połowie schodów.
Spuszczając głowę pośpiesznie pokonała resztę stopni znajdując się w salonie.
Powóz
musiał być ulepszony czarami. Owszem, był ogromny, ale nie na tyle, aby
zmieścić salon, jadalnię i sypialnie!
-
Dzień dobry, moi drodzy - głos Madame Maxime rozbrzmiał w powietrzu, a Cassadra
drgnęła lekko zaskoczona. - Z racji tego, że wasze koleżanki i koledzy z
Durmstrangu są zmęczeni podróżą prosiłabym o niezakłócanie ich spokoju. Do Francji
droga dość daleka, dlatego nie zmuszam was, abyście zostali w salonie.
Oczywiście, jeżeli ktoś jest chętny śmiało zapraszam.
Cassie
była przerażona. Dostojna Madame Maxime onieśmielała ją do tego stopnia, że nie
wiedziała czy chciała tutaj zostać czy iść. Kątem oka zobaczyła jak Evelyn
wycofuje się w stronę schodów, które musiały prowadzić do sypialni. Szatynka
drgnęła kiedy zobaczyła jak reszta ruszyła w stronę siedzisk. Sama szybko
podążyła za nimi chociaż nie wiedziała dlaczego. Niepewnie usiadła na brzegu
kanapy wzrok skupiając na dłoniach splecionych na podołku. Grzywka, która
opadła na jej oczy sprawiała iluzję, że nikt jej nie widzi.
-
Nazywasz się? - Cassandra podskoczyła na dźwięk głosu dyrektorki. Odetchnęła z
ulgą dostrzegając, że pytanie nie było kierowane do niej.
-
Isabela Mounvelle - odpowiedziała ślizgonka pewnym siebie głosem.
-
Isabelo, nie garb się, to nie przystoi damie - dziewczyna pośpiesznie
wyprostowała się, co notabene zrobiła także Cass, a jej twarz nabrała
rumieńców.
Pół
olbrzymka wyraźnie zadowolona spojrzała na pozostałych swoich podopiecznych
wzrok swój zatrzymując na Cassie, która pośpiesznie uciekła spojrzeniem w bok.
-
Cassandro, może opowiesz nam o sobie, przedstawisz się?
Szatynka
poczuła się jakby ktoś potraktował ją drętwotą. Miała opowiedzieć coś o sobie i
to publicznie? Krew zaczęła odpływać jej z mózgu. I dlaczego zapamiętała jej
imię, gdy Mounvelle kompletnie nie znała? Widząc naglące spojrzenie Madame
Maxime już otworzyła buzię by powiedzieć cokolwiek, gdy na schodach dało się
słyszeć kroki. Jej wzrok, tak jak wszystkich innych, pobiegł w tamtym kierunku.
Cassandra
doliczyła się pięciu dziewczyn i trzech chłopaków. Przełknęła głośno ślinę, gdy
ci skinęli dyrektorce i zajęli pozostałe miejsca w salonie. Wiedząc, że nie ma
dla niej ratunku i sama chciała znaleźć się w Beuxbatons zaczęła mówić.
-
Nazywam się Cassandra Meadowes - jej cichy głos doskonale było słychać w
salonie, ale bardziej zdziwiły ją zaintrygowane spojrzenia francuskich uczniów
jakby usłyszeli coś interesującego. - Lubię czytać książki i grać na
fortepianie. - Zainteresowane spojrzenie kobiety zmusiło ją do rozwinięcia
tematu. - W wieku jedenastu lat zaczęłam mieć normalnie lekcje, ponieważ
wcześniej w domu uczyła mnie mama.
-
Nie masz akcentu - zauważyła jedna z francuzek przypatrując się szatynce z
zainteresowaniem. Można się było domyśleć, że ta rozmowa raczej sprawdza ich
poziom języka francuskiego.
-
Każde wakacje i prawie każde święta spędzałam we Francji na kursach lub w
szkółkach - odpowiedziała nieśmiało Cassandra
-
Kujon - usłyszała złośliwy szept Isabeli. Momentalnie zacisnęła zęby i spuściła
głowę nie chcąc dać po sobie poznać jak bardzo zraniły ją te słowa.
-
Panno Mounvelle, doskonale rozumiem angielski i nie sądzę, aby zamiłowanie do
nauki było czymś złym - powiedziała ostro Madame Maxime.
Cassandra
momentalnie uniosła głowę wpatrując się w kobietę. Jeszcze nikt publicznie nie
stanął w jej obronie. W tym momencie poczuła do dyrektorki niewyobrażalnie
wielką sympatię.
Jak
się później okazało na czas wakacji każdy będzie mieszkał u ucznia Beuxbatons.
Cassandrze trafiła się Giselle Blanche. Była to atrakcyjna brunetka o słodkiej
twarzy. Miała dom niedaleko plaży, więc w czasie wolnym będą mogły chodzić się
opalać. Meadowes nie bardzo się to uśmiechało, bo to oznaczało, że będzie
musiała się pokazać w stroju kąpielowym, którego nawet nie raczyła zapakować.
Wraz z rozpoczęciem września wszyscy zamieszkają w Magicznej Akademii.
Cassandra
z ulgą przywitała normalny dom, który stoi na ziemi nie przemieszczając się.
Spod szkoły odebrała ich mama Giselle wykazując takie same zainteresowanie
osobą Cass jak wtedy francuzi w powozie. Brunetka znając swoją mamę czym
prędzej zaprowadziła nową koleżankę do pokoju.
-
Pokój będziemy miały razem, ale na szczęście żadna z nas nie będzie musiała
spać na materacu - Giselle ustawiła kufer w kącie i zajęła swoje łóżko.
Cassandra lekko zakłopotana usiadła na drugim.
-
Bym zapomniała! - zawołała francuzka momentalnie podnosząc się z miejsca. -
Przyszedł list ze szkoły z naszym planem. Znaczy z twoim, ale ja będę chodziła
na lekcje razem z tobą - brunetka podała Cassandrze błękitną kopertę i usiadła
obok niej podekscytowana.
Cassie
nie powiedziała żadnego słowa na temat dziwnego zachowania dziewczyny.
Wzdychając w duchu otworzyła kopertę wyjmując pergamin. Pobieżnie przebiegła
wzrokiem po przedmiotach. Historia magii Francji, obycie towarzyskie, zaklęcia
upiększające i użyteczne, rytmika, historia wili...
-
Oh! - krzyknęła Gi do ucha Cassandry, a ta podskoczyła jak oparzona patrząc na
nią jak na wariatkę.
-
Nie wiedziałam, że jesteś wilą... - te zdanie momentalnie spowodowało, że na
twarzy Cassandry pojawił się grymas. Znów będzie musiała tłumaczyć te wszystkie
rzeczy, aby na końcu dowiedzieć się, że i tak jest brzydulą?
-
Jestem ćwierć wilą - mruknęła obojętnie chowając nieprzeczytany do końca list
do koperty. Nie zwracając uwagi na Giselle podniosła się i wrzuciła pergamin do
kufra.
-
To niemożliwe - zaprotestowała od razu niedowierzającym głosem.
-
Tak, wiem, bo jestem brzydka i nie widać u mnie nic co chociażby w małym
stopniu by przypominało wilę - warknęła wściekła Cassandra podchodząc do okna
by wyjrzeć na lekko oświetlone miasteczko.
-
Nie to miałam na myśli - powiedziała przepraszająco Blanche, a Cassie słysząc
jej ton zrobiło się głupio.
-
Chodzi o to, że historię wili mają tylko uczennice Beuxbatons i wile.
Podejrzewam, że twoje koleżanki nie będą miały tego przedmiotu. Madame Maxime
bardzo szanuje ten przedmiot i zgodnie z wolą dyrektorki, która była wilą, nie
mogą się tego uczyć wszyscy. Wiedza ta jest darem, która nie każdemu się
należysz. Rozumiesz już chyba moje zdziwienie?
Cassandra
odwróciła się powoli analizując informacje, których właśnie dostarczyła jest
Giselle. Czy mogła to traktować jako uśmiech losu? W końcu będzie się uczyć
czegoś, czego pozostałe osoby z wymiany nie będą miały.
-
Jesteś wilą po ojcu? - Cassandra spojrzała na nią zaskoczona i pokręciła
energicznie głową. Skąd tej dziewczynie przychodzą do głowy takie głupie
pomysły?
-
Moja mama jest pół wilą, jej mama, czyli moja babcia, była wilą. Ojca nie znam
- wzruszyła obojętnie ramionami zerkając na francuzkę.
Giselle
zaciskając usta wpatrywała się w jakiś punkt na ścianie. Wydawała się nad czymś
rozmyślać i chyba musiała dość do zaskakującego wniosku, bo odmalowało się to
na jej twarzy.
-
Bo widzisz... - zaczęła Gi nie bardzo wiedząc od czego zacząć. - Praktycznie zawsze idzie rozpoznać wilę, pół
wilę i ćwierć wilę, dalej już jest ciężej. Ale te trzy - patrzysz i już wiesz,
o to jest wila! Czasami jednak zdarzają się wyjątki. Dzieje się to wtedy, gdy
oboje rodziców przekaże swojej córce gen wili. W przypadku matki-wili dzieje
się to zawsze, ale ojciec musi spełniać pewne warunki. Dokładnie nie wiem na
czym to polega, ale jego matka musi być wilą. Wtedy przekazuje mu uśpiony gen.
Gdyby się uaktywnił u niego to zyskałby status pół-wili, ale wiadomo na
mężczyzn to nie działa. Dążę to tego, że prawdopodobnie twój ojciec przekazał
ci ten gen. Matka uczyniła z ciebie ćwierć wilę, a ojciec pół-wilę
Cassandra
już nic nie rozumiała. W głowie miała taki mętlik i niemożliwym było aktualnie
go poukładać.
-
Nie rozumiem.
-
Już tłumaczę - Giselle rozłożyła się na łóżku wiedząc, że zbiera się na długą
rozmowę. - Chodzi o to, że jesteś pomiędzy jednym, a drugim. Naukowcy magiczni
zwą to mutacją wilizyjną. Wychodzi wtedy coś na kształt, no nie wiem?
Powiedzmy, że hybrydy.
-
Hybrydy?
-
Tak, bo taka osoba nie jest już zwykłą wilą. Jak wiesz posiadają one swego
rodzaju czar. Im czystszej krwi jest wila tym potężniejszy jest czar. Znikają
im szpecące blizny, ich rany szybciej się regenerują, mają ogromną charyzmę,
którą wykorzystują do manipulowania ludźmi. Znikąd się nie wzięło powiedzenie
„wila wyżej sra, niż dupę ma“. Są one zazwyczaj bardzo dumne i pewne siebie.
Wyobraź teraz sobie, że rodzi się tak jakby podwójna wila. Geny wili otrzymuje
zarówno od matki i ojca. Co czyni ją potężniejszą, gdyż jej czar jest niemalże
podwojony.
Cassie,
aż otworzyła usta z wrażenia. Faktycznie, taka kobieta byłaby bardzo groźna.
Mogłaby mieć w garści niemalże wszystkich i robić co jej się żywnie podoba.
Szatynka wzdrygnęła się na samą myśl o tym co by się działo, gdyby taka osoba
dostała się do władzy.
-
Jest pewne ale. W naturze wszystko musi być zbalansowane - kontynuowała Giselle
poprawiając się na poduszkach. - Natura nie pozwalając tworzyć tak potężnego
wybryku natury odbiera mu to, co jest dla niego najważniejsze.
-
Czyli co? - Cassandra była tak zainteresowana słowami Giselle, że już nie mogła
wytrzymać z zaciekawienia.
-
Piękno - Blanche wzruszyła ramionami uśmiechając się do Cassie ciepło.
Szatynka
znieruchomiała. Czy, aby przypadkiem to ona nie była tym dziwnym willicznym
mutantem? Nie, to by było niemożliwe. Przecież to wszystko brzmi tak
nieprawdopodobnie.
-
To wykluczone. Niby czemu wcześniej o tym nie słyszałam? Przeczytałam wszystkie
książki o wilach! - powiedziała wzburzona Cassandra wstając i podchodząc do
okna mając nadzieję, że trochę ochłonie.
-
Takie przypadki zdarzają się raz na sto, dwieście, a nawet trzysta lat! Zauważ,
że cały proces trwa trzy pokolenia. Dodatkowo nie każdy syn wili spełnia
warunki, aby przenieść uśpiony gen na swoją córkę. Tu mamy kolejne eliminacje,
gdyż to musi być córka. A co, gdy pierwszy urodzi się syn? Uśpiony gen po
prostu przepada.
-
Super, czyli powstaje mutant, który przez swoją brzydotę zostaje wyeliminowany
z życia towarzyskiego? - zironizowała Cassandra zamaszystym ruchem odrzucając
warkocz na plecy i nerwowo poprawiając okulary.
-
Nie, według legendy natura zwraca piękno. Podobno jest ono zabierane po to, aby
dziewczyna nauczyła się wszystkich tych emocji, których nigdy nie zazna będąc
piękną. Musi nauczyć się empatii, prawdziwej miłości i przyjaźni. Musi znać ból
i cierpienie. Musi nauczyć się, że cel zdobywa się ciężką pracą.
Cassie
nawet nie zauważyła kiedy Giselle wstała z łóżka. Dopiero dostrzegła to, kiedy
poczuła dłoń na swoim ramieniu. To wszystko brzmiało jak niezwykle denna bajka
dla dzieci. Z drugiej strony miało ogromny sens i było uzasadnione.
-
Nie wierzę w to - mruknęła po chwili marszcząc gniewnie nos.
-
Czyli wolisz tłumaczyć to sobie, że los tak chciał, abyś tak wyglądała? -
mruknęła rozbawiona Giselle, na co Cassandra obdarowała ją tylko groźnym
spojrzeniem.
-
To jak się to uruchamia? - widząc uniesioną brew francuski wywróciła oczami. -
No co trzeba zrobić, aby odzyskać piękno?
-
No tu już sprawa ma się gorzej, bo nikt jak na razie tego nie wie.
Droga
Megan,
Dziękuję
za Twój list. Zmęczona sówka była bardzo zadowolona kiedy mi go oddała. Podróż
minęła bardzo spokojnie. Wiesz, gadka szmatka po francusku i inne mało ciekawe
rzeczy. Na czas wakacji zamieszkałam u Giselle Blanche. Wydaje się być całkiem
sympatyczną dziewczyną. Czy wiesz, że będę się uczyła tańczyć? Jest to jeden z
przedmiotów. Totalna porażka! Pewnie się zbłaźnię. I wiele będzie do tego
okazji, ponieważ rytmika jest aż trzy razy w tygodniu! Meg, na co ja się
porwałam?
Mam
nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Cieszę się, że pojechałaś do
Hiszpanii. Może i ja tam kiedyś wrócę. Tylko nie podrywaj wszystkich facetów w
zasięgu Twojego wzroku!
Całuję,
Cassie
P.S.
Giselle namówiła mnie, abym zapuściła grzywkę. Niech stracę.
_____________________
I jest pierwszy rozdział! Niby piszę "opka" od kiedy pamięcią sięgam, ale nie znalazłam jeszcze swojego stylu. Na razie nadal błądzę w ciemności, ale kiedyś w końcu zatknę się na jakąś lampę. Jak mnie dzisiaj wzięło na refleksje :)
Rozdziały pewnie nie będą się ukazywać jakoś super często, ale chciałbym publikować co tydzień (niedoczekanie moje).
Cassandra wydaje się bardzo przyjazną postacią, chociaż nie wierzy w siebie. Mam nadzieję, że w Beaxbatons nabierze pewności siebie. Giselle również wydaje się bardzo sympatyczna.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się opowieść Giselle o podwójnej willi. Świetny pomysł. Opowiadanie zapowiada się bardzo ciekawe. Czekam na rozdział pierwszy i pozdrawiam.
Też mam taką nadzieję, że Cassandra odnajdzie pewność siebie. Bardzo się cieszę, że Ci się podoba.
UsuńOsobiście bardzo lubię wile, ale jest o nich strasznie mało wiadomo, dlatego lubię je wplatać w moje opowiadania. :)
Cóż, nie jestem wielką fanką fanfików o czasach Harry'ego Pottera. Ale twój nie zmienia zbytnio fabuły książki i całkiem mnie zainteresował. Lubię czytać historie o wewnętrznej przemianie i o tym jak szara myszka przeistacza się w coś co ja(zapożyczając z ulubionego serialu) nazywam "hell in high heels". Sama przeszłam taką metamorfozę, to bardzo ważne nauczyć się w życiu zdrowego egoizmu. I wierzę, że Cassandra takiej zdolności nabędzie, zdobywając serce kogoś wyjątkowego (czyżby Blaise?). Co do ojca Cassandry, mam pewne podejrzenie, ale na razie nie zdradzę, pozwolę opowiadaniu wszystko wyjaśnić.
OdpowiedzUsuńJeśli to nie za wiele by prosić, byłoby miło gdybyś informowała o nowych rozdziałach :D
xoxo
Hippie in the City
Ach i jeszcze bym zapomniała, z kontekstu i większości postaci wnioskuję, że jesteśmy w czasach Harryego Pottera. Wiec co w prologu robi James Potter? Syn czy dziadek, i tak jest trochę niemożliwe... Tak tylko mówię, może nie zauważyłaś, mi się często zdarzają takie błędy logiczne, za dużo na głowie, dlatego rozdziały i wszystkie fakty sprawdzam cztery razy.
UsuńPozdrawiam,
Hippie
Moje opowiadanie może zmienić nieco fabułę zaprezentowaną nam przez Rowling. Co do przemiany kaczątka w łabędzia, też w małym stopniu przeżyłam coś takiego. Czy będzie z Blaisem? Hmm, kusząca propozycja, ale zobaczymy co wydarzenia nam przyniosą :)
UsuńJames Potter nie jest przypadkowy, podejrzewam, że wszystko wyjaśni się może koło 10 rozdziału, kiedy Cassandra wróci już do Hogwartu :)