środa, 27 listopada 2013

Rozdział 3: qDitch

KASE and WRETHOV - Brak Down

            Cassandra nauczyła się bardzo ważnej lekcji po minionym weekendzie. Doszła do wniosku, że już nigdy więcej nie tknie jakiegokolwiek alkoholu nie mając przy sobie eliksiru na kaca.
            Giselle była bardzo rozbawiona tym faktem, do momentu, w którym Cassandra prawie by ją zabiła wzrokiem. Wtedy uciszyła się i umknęła do ogrodu wymyślając błahą wymówkę.
            Można powiedzieć, że wszystkie dni mijały tak samo. Giselle zmuszała Cassie, aby ta pojawiała się na każdej rytmice, pomagała jej nawet uczyć się chodzenia na obcasach w domu (co oczywiście nie obyło się bez upadków i siniaków), opalały się na plaży (tylko we dwie, bo Cassandra nie chciała nikomu pokazywać ciała), Cass pilnie uczyła się na wszystkich lekcjach zyskując pochwały, w weekendy chodziły na ogniska. I tu się trochę sprawa komplikowała.
            Florence była bardzo zła na Cassandrę. Jak zdążyła to ostatnio wywnioskować krukonka, była zazdrosna, bo ona rozmawiała z Gabrielem. Tym Gabrielem, o którym śmiało można powiedzieć, że spadł z Olimpu. Na samą myśl o tym chciało się Cassie śmiać, bo przecież Flora nie miała żadnych podstaw do bycia zazdrosną, no bo o co?
            Nie mogąc już wytrzymać tego napięcia powiedziała o całej sytuacji Giselle. Dziewczyna roześmiała się perliście tłumacząc, że Flora podkochuje się w nim od kilku lat, a on  nie zwraca na nią nawet uwagi. Ta wiadomość jednak nie pomogła Cassandrze w dalszym znoszeniu docinek kierowanych do niej z ust Florence.
            Dodatkowym szokiem dla Meadowes było to, że od czasu pierwszego ogniska Isabela Mounvelle zaczęła traktować ją jak koleżankę, a nie jak uciekinierkę z Akademii Stworów. Nie była taka głupia jak wydawała się na początku. Cassandra mogła normalnie z nią porozmawiać na wszelakie tematy, oczywiście szerokim łukiem omijając temat mody.

            Cassandra razem z Giselle i jej koleżankami szły na rytmikę. Za każdym razem na zajęciach pokazywało się więcej osób. Otóż uczniowie Beuxbatons bardzo lubili wszelakie zajęcia artystyczne, a taniec należał do ich ulubionych.
            - Giselle, czy twoja ekscytacja ma we mnie wzbudzić prawo do niepokoju? - Cassandra przypatrywała się uważnie koleżance, która szła w podskokach uśmiechnięta od ucha do ucha. Takie zachowanie zazwyczaj zwiastowało coś, co krukonce niekoniecznie się spodoba.
            - Dzisiaj będziemy ćwiczyć taniec w butach na obcasie - oznajmiła wesołym tonem i dopiero po chwili zorientowała się, że Cassie zatrzymała się. - Nie martw się, wzięłam twoje szpilki - radośnie poklepała swoją torbę.
            Meadowes przeniosła wzrok na uczennice Beuxbatons i zdała sobie sprawę, że są one szczęśliwe tak samo jak Giselle. Czyli akurat ta dziedzina tańca musiała się cieszyć u dziewcząt sporą popularnością. Zrezygnowana przejechała dłonią po twarzy uznając, że dzisiaj czeka ją śmierć.

            Podniecone szepty dziewcząt przerwał głos trenerki, która pojawiła się na środku postukując obcasami. Uśmiechała się szeroko patrząc na swoje uczennice dokładnie wiedząc na co one czekają.
            - Dzisiaj, moje drogie, poskaczemy sobie trochę na szpilkach - zawołała radośnie przy akompaniamencie wiwatów dziewczyn.
            Cassandra krytycznie spojrzała na buty przed nią. Ich czerń była zbliżona do granatu przez co czerwona podeszwa doskonale odcinała się kolorystycznie. Platforma wynosząca cztery centymetry powodowała, że te prawie trzynastocentymetrowe szpile były zdolne do tego, aby w nich chodzić. W każdym razie dla Giselle. Cassandra miała nadal lekkie problemy i nie czuła się w nich swobodnie. A teraz ma je założyć na stopy i w nich pajacować. Koniec świata.
            - Cassandro, czy coś się stało? - Georgine wyrosła przed nią tak nagle, że podskoczyła przerażona.
            - Czy to konieczne? - zapytała marszcząc nos i podbródkiem wskazując buty. - Jestem pewna, że kiedy w nich podskoczę to się połamią - chwytała się każdej wymówki byleby uniknąć ich włożenia.
            - Złotko, to są buty od Russou, nie ma nawet takiej opcji, aby coś im się stało - zapewniła ją z gorącym uśmiechem Georgina, a wokół nich momentalnie zjawiły się wszystkie dziewczyny z nabożną czcią patrząc na szpilki.
            - Ehm... Powiedzmy, że nie jestem stworzona do tego, aby w nich paja... skakać - poprawiła się szybko splatając dłonie za plecami. Miała poważne obawy co do tego tańca-połamańca. Była niemalże pewna tego, że po czterech krokach zaliczy zjawiskową glebę.
            - Cassandro, uwierz mi na słowo, że ci się tak tylko wydaje.
            Georgina kładąc jej dłoń na ramieniu odciągnęła ich od wścibskich uszu dziewczyn.
            - Mademoiselle Georgine, ja i szpilki to fatalne połączenie - powiedziała błagalnie mając nadzieję, że uda jej się udobruchać instruktorkę.
            - Cassandro, wiem, że nie czujesz się komfortowo w tych butach, a twoja pewność siebie leży na podłodze i kwiczy - zaskoczona Cassie uniosła brwi. - Musisz uwierzyć w siebie, poczuć się kobietą! Pamiętaj, że matka natura o nikim nie zapomina - dodała z tajemniczym błyskiem w oku.
            Co ma piernik do wiatraka? przyszło na myśl Cass kiedy patrzyła za oddalającą się postacią kobiety. Stwierdzając, że zajmie się rozmyśleniami na ten temat później, podreptała na swoje miejsce z obawą wsuwając na stopy szpilki.
            Stała w nich pewnie, gorzej się miała sytuacja kiedy musiała pokonać dłuższy dystans. A kiedy doszły skoki Cassandra o mało co, by nie powitała podłogi twarzą, gdyby nie szybka reakcja Georgine.
            Kiedy już wieczorem leżała w łóżku i myślała o zajęciach tanecznych z bólem stwierdziła, że to była łatwizna z tym co ją czeka. Otóż na koniec lekcji, Georgina zaprezentowała im cały układ, który rzekomo mają pokazać po powrocie do Hogwartu w grudniu.
            Na szczęście, zapewne nie przeżyję do tego czasu, z tą myślą usnęła zupełnie zapominając o wszystkim.

Britney Spears - Work B**ch 


            Giselle krzątała się po pokoju nawet nie starając się być cicho, bo zaraz i tak miała zamiar obudzić Cassandrę. Zdążyła już się ubrać i naszykować ciuchy dla Cassie. Mniej więcej ogarnęła sypialnię, poukładała podręczniki, pergaminy i kałamarze, przy których szatynka siedziała pół nocy. Nie mając już nic więcej do zrobienia oraz czując burczenie w brzuchu, podeszła do słodko śpiącej dziewczyny.
            - Cass! - krzyknęła doskonale zdając sobie sprawę, że tylko tym sposobem może ją dobudzić.
            Meadowes odwróciła się do niej plecami nakrywając głowę kołdrą.
            - Wstawaj! Dochodzi już dziewiąta! - krzyczała próbując wyrwać z rąk koleżanki pościel.
            - Lelle, bądź taka miła i odwal się ode mnie - warknęła Cassandra przyjmując pozycję embrionalną, gdy Giselle zabrała jej kołdrę.
            - Na litość anielską! Jesteś już tutaj ponad trzy tygodnie i jeszcze nie przyzwyczaiłaś się do wczesnego wstawania?! - zawołała wzburzona Gi brutalnie zrzucając Cass z łóżka.
            - Pogrzało cię?! Nie wystarczy ci, że na tej śmiesznej rytmice prawie ciągle ląduje na podłodze? - syknęła krukonka rozmasowując obity tyłek.
            Giselle uśmiechnęła się prześlicznie, a jej oczy błyszczały dziko. Cassandra już bardzo dobrze wiedziała, że taki wyraz twarzy nie oznacza nic dobrego. Był to alarm. Alarm, aby wiać tam, gdzie pieprz rośnie!
            - Nie, nie zgadzam się! - zawołała od razu Cassie momentalnie stając na nogach groźnie przypatrując się brunetce.
            - Ale nawet nie wiesz na co - Giselle roześmiała się wesoło podnosząc z łóżka.
            - I chyba nie chce wiedzieć - mruknęła pod nosem Meadowes.
            - Ależ owszem, chcesz - odparła Blanche nic sobie nie robiąc ze spojrzenia koleżanki, którego pozazdrościł by jej sam bazyliszek. - Zaraz, od kiedy mówisz do mnie Lelle? - dopiero teraz dotarło do niej co wcześniej na śpiocha mówiła dziewczyna.
            - Em... Od dzisiaj? - zapytała bezradnie wzruszając ramionami. Gi machnęła tylko ręką. Wzięła z krzesła czyste ubrania i rzuciła w stronę Cassandry.
            - Twoja mama pozwoliła mi robić zakupy za ciebie - powiedziała brunetka z szerokim uśmiechem machając świstkiem pergaminu.
            Cassandra zrobiła wielkie oczy nie dowierzając w to, co usłyszała. To było tak niemożliwe, a zarazem jak najbardziej realne, że nie mieściło jej się to w głowie. Kiedy jednak wyobraziła sobie sytuację, w której jej mama odczytuje list zdała sobie sprawę, że to jest jak najbardziej możliwe.
            Niczym ryba wyjęta z wody, otwierając i zamykając usta, schyliła się po ubrania, które niechcący opuściła.
            - Ty chyba sobie ze mnie jaja robisz - Cassie miała ochotę potraktować Giselle rictusemprą, wpakować do trumny i zakopać głęboko pod ziemią. Może wtedy ta sytuacja nie wydawałaby jej się taka zabawna i nie urządzała Cassandrze takiego piekła.
            Zdegustowana uniosła obie ręce przypatrując się krytycznie ciuchom. W jednej dłoni trzymała stanik, mocno usztywniany, elastyczny i bardziej zabudowany, zaś w drugiej elastyczne rajstopy, w których odcięto materiał poniżej kostki.
            - Co to ma być?! - zawołała przerażona.
            Giselle teatralnie wywracając oczami rzuciła się na łóżko, które przed chwilą zajmowała szatynka.
            - Sportowy stanik i legginsy - wyjaśniła jakby tłumaczyła małemu dziecku, że czekoladowe żaby są szybkie, więc musisz jeszcze szybciej im odgryźć głowę.
            - Cokolwiek wymyśliłaś, ja nie chcę! - zawołała zrozpaczona Cassie. - Nie włożę tego na siebie! Cały brzuch mi będzie widać, tyłek i... i w ogóle! Ja nie chcę!
            - Będziemy biegać codziennie rano. I to nie jest tylko mój pomysł! - dodała od razu widząc mordercze spojrzenie Meadowes. - Georgine stwierdziła, że to bardzo dobry pomysł, bo wyrobi Ci kondycję. Przypomniała mi oczywiście o odpowiednim ubiorze i butach - w tym momencie pacnęła się w czoło, po czym zamaszystym ruchem otworzyła szafę.
            Pogrzebała chwilę między pudełkami, aż w końcu wyjęła jedno wręczając je Cassandrze. Ta widząc jej ponaglające spojrzenie, zsunęła pokrywę, na której znajdował się mały znicz, a jej oczom ukazały się czarne adidasy z błękitnymi wstawkami. Cassie spojrzała na spodnie i top sportowy stwierdzając, że całość komponuje się kolorystycznie. W czarnych legginsach guma na pasie była błękitna, zaś top był cały w tym kolorze.
            - Twoja mama napisała, że niebieski to twój ulubiony kolor - Giselle uśmiechnęła się szeroko nic sobie nie robiąc z podłego humoru koleżanki. - qDitch to najlepsza firma! To u nich zamawiają stroje praktycznie wszystkie drużyny Quiditcha. Zamówiłam ci jeszcze bluzę, ale przyjdzie dopiero za parę dni. Będziesz miała na plecach napis Cassandra! No bo w legginsach na tyłku masz Meadowes.
            Zrozpaczona Cassie przejechała dłonią po twarzy nie wiedząc czy ma się śmiać, czy płakać. Otóż krukonka nigdy nie uprawiała żadnego sportu, nigdy nie chodziła w takich skąpych ciuszkach, a tym bardziej nigdy nie miała czegoś od qDitch'a!
            - Ale podoba ci się, prawda? Szukałam ich specjalnie dla ciebie - Giselle spojrzała na nią smutno spuszczając po chwili głowę i splatając dłonie na podołku.
            Nie mając serca jej odmówić przytaknęła słowom dziewczyny, dziękując za tak wspaniały gest.
            Pół godziny później przeklinała w duchu samą siebie, za to, że dała się nabrać na słodkie oczka Giselle. To było najgorsze pół godziny jej życia. Nijak się miała do tej przebieżki rytmika, która teraz wręcz wydawała się przyjemna, bo przecież kręcenie biodrami jest o wiele mniej męczące niż zmuszanie swoich nóg do morderczego maratonu.
            Wymęczona opadła na kamień od razu wkładając głowę między nogi. Kolejna lekcja, która wyniosła od Mademoiselle Georgine. Nagle słońce przestało grzać w jej głowę, domyślając się, że to Giselle warknęła pod nosem.
            - Lelle, na gacie Merlina, nienawidzę cię - wycedziła przez zaciśnięte zęby powoli podnosząc głowę. Momentalnie nabrała wody w usta zdając sobie sprawę, że Gi kuca obok krztusząc się ze śmiechu, a przed nią stoi nikt inny jak Gabriel we własnej osobie.
            Cassandra momentalnie spuściła głowę rzucając przerażone spojrzenie Giselle. Po chwili samym wzrokiem dała jej znać, że jak tylko zostaną same jest martwa.
            - To miłe, że zdrobnienie naszej wspaniałej koleżanki - tutaj uśmiechnął się złośliwie do Gi, której oczy ciskały błyskawice - przyjęło się u ciebie.
            Z ust Cassandry wydobyło się ciche mwph, gdyż niezdolna była powiedzieć cokolwiek. Nerwowym ruchem poprawiła okulary na nosie patrząc wszędzie tylko nie na chłopaka, który onieśmielał ją do tego stopnia, że miała ochotę iść utopić się w morzu, które było w zasięgu jej wzroku.
            - Biegacie? Mogę się dołączyć? - Gabriel uśmiechnął się nieziemsko, a Cassandra miała wrażenie, że jej język zaplątał się w supeł, gdyż odmówił współpracy.
            Z pomocą nadeszła jej Giselle...
            - Oczywiście! Właśnie miałyśmy zacząć wracać!
            ... albo i nie.
            Cassie jęknęła w duchu błagalnie wpatrując się w Lelle, jednak ta uśmiechała się od ucha do ucha. Czuła się jakby zaraz miała się zapaść pod ziemię, a jeśli to by się nie stało, to poszłaby na plażę i zakopała się w piasku.
            - Komu w drogę, temu w czas! - zawołała radośnie Giselle podskakując dwa razy.
            Rozważania, na temat długiej i wyjątkowo bolesnej śmierci Blanche, przerwała Cassie ręka, która pojawiła jej się tuż przed oczami. Zaskoczona podniosła głowę i dostrzegła śmiejące się brązowe oczy Gabriela. Kompletnie nie panując nad swoim ciałem, chwyciła jego dłoń i po chwili już stała pewnie na nogach. Nieco zdezorientowana spojrzała na Giselle, której mina była nietęga, a później na Gabriela, który obdarzył ją najśliczniejszym uśmiechem jaki kiedykolwiek w życiu widziała, że aż zmiękły jej kolana. Jak w takim stanie ma biegać?!
            Zaciskając zęby ruszyła za Giselle, która narzuciła szaleńcze tempo. Czując palące mięśnie nie odpuszczała sobie ani trochę, doskonale wiedząc, że po prostu nie może sobie na to pozwolić w towarzystwie Gabriela (jakkolwiek głupia nie byłaby ta teoria).

            Niczym zombie, ostatkami sił pokonała schody i doczłapała się do łóżka z zamiarem nie wstawania z niego do końca życia. Była wykończona. Nie miała bladego pojęcia ile mil przebiegła, ale z pewnością za dużo.
            Za to Giselle, która przycupnęła obok niej, wydawała się być zaledwie lekko zdyszana. W tym momencie Cassandra oddałaby wszystkie skarby świata za jej kondycję.
            - Cassie, przysięgnij mi coś - odezwała się nagle z poważną miną.
            - Ale co? - zdziwiona spojrzała na nią nie mając siły nawet unieść głowy.
            - Ale obiecaj.
            - No, ale co?
            - Obiecaj, że będziesz uważała na Gabriela.
            - Em... Obiecuję?


Najukochańsza mamo! (Tak, to jest ironia)
Rozumiem, że mnie kochasz i o mnie się martwisz, ale nadanie Gieselle pozwolenia, aby kupowała dla mnie ciuchy to jak dodanie eliksiru czystej śmierci do soku! Zapewne znany już Ci jest strój sportowy od qDitch'a? Nie wiem, której z was mam za to nienawidzić.
Zajęcia bardzo mi się podobają, oprócz rytmiki (podziękuj pani Zabini za buty), która jest okropna i gdybym tylko mogła to bym się z niej wypisała! Nie masz pojęcia jak wielu nowych rzeczy się uczę. Może nie wszystkie są przydatne (zaklęcie na podkręcenie rzęs, tsaa...), ale wiadomo, dodatkowa wiedza nie jest zła.
Zanim zapytasz, tak, uczę się grać na fortepianie, dwa razy w tygodniu. Nawet znalazła się nauczycielka co uczy mnie śpiewu. Swoją drogą nadal mnie ciekawi to, że jeszcze uszy jej nie zwiędły. Może ma na to jakiś eliksir?
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Pozdrów panią Malfoy i Zabini, bo śmiem twierdzić, że są ciekawe co u mnie.
Całuski,
Cassie

P.S. Zanim wpadniecie na ten durny pomysł, NIE KUPUJCIE MI SZPILEK!



_______________________________________________
Nie wiem czemu, ale podoba mi się ten rozdział. Sama firma qDitch bardzo przypadła mi do gustu :D Wiem, że na razie rozdziały są trochę jak flaki z olejem, ale wiadomo początki zawsze są trudne, tak więc mam nadzieję, że już niedługo bardziej otworzę się na opisy. A w między czasie zapraszam was do historii matki Cassandry - Dorcas Meadowes. Tę historię tworzę już dość długo i jest ona dość... niskich lotów? Chyba tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy