piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 4: Ene, due, rike, fake!

Lawson - Juliet

            - Cassandro, masz jakieś pytania? - zapytała uprzejmie nauczycielka patrząc na skrzętnie wszystko notującą dziewczynę.
            Cassie oczywiście już na pierwszych zajęciach zapytała o mutację wilizyjną i wszystko temu podobne. W przeciągu tego miesiąca dowiedziała się jak wyglądają i zachowują się czyste wile, w jaki sposób dziedziczone są geny, poznała także ich cechy charakterystyczne.
            - Skąd wile pochodzą? Z Francji? Bo przecież tutaj jest ich najwięcej... - zamyśliła się drapiąc końcówką pióra po brodzie.
            Profesorka uśmiechnęła się ciepło jak zwykle zaskoczona szczegółowością pytań dziewczyny.
- Oh nie, nie. Wile są Słowiankami, ale z racji różnych przyczyn przeniosły się do bezpiecznej Francji.
            - Przyczyn? Ma pani na myśli wojny?
            - Także liczne zmiany terytorialne - wtrąciła Giselle, która zawsze siedziała wyluzowana z ciekawością wsłuchując się w słowa nauczycielki.
            - No i nie można zapominać, że były bardzo przydatne w wojnach politycznych. Jak już wiesz, mają niesłychaną charyzmę i samymi słowami mogą zdziałać na prawdę wiele. Zaczęto więc na nie polować.
            - Polować? Ale po co?
            - Bo wile są raczej zamkniętą społecznością, nie lubią jak ktoś im dyktuje co mają robić. Więc kiedy taką złapano, a nie chciała współpracować, zabijano ją publicznie, oczywiście nie przed mugolami. Wile są bardzo pamiętliwe, więc jak już by się jej udało uwolnić, co pewnie nie zajęło by wiele czasu, to swoich oprawców doprowadziłaby do szaleństwa.
            Cassandra zamyśliła się. Z tego co mówiła kobieta to wile faktycznie miały przechlapane. W sumie nic dziwnego, że się ukrywały. Sama by tak pewnie zrobiła. A gdy doszedł do niej sens tej myśli zaśmiała się gorzko w duchu. Przecież była w jakiejś tam części wilą.
            - Co do tego, że są Słowiankami. A co z Bułgarią? W Dumstrangu nie było żadnej wili, nawet w drzewach genealogicznych nie było żadnej Bułgarki.
            Giselle spojrzała na nią zaskoczona. Bo kto normalny przegląda całe drzewa rodzinne zarówno starych jak i nowych rodów wywodzących się od wili? W sumie powinna się już przyzwyczaić, że Cassandra wykazuje bardzo duże zainteresowanie książkami w przeciwieństwie do niej samej.
            - Mówimy tutaj o Słowianach zachodnich, czyli Polska, Czechy, Słowacja...
            - To by tłumaczyło, dlaczego zawsze są to blondynki - mruknęła pod nosem, kątem oka dostrzegając, że profesorka uśmiecha się pobłażliwie.
            - Na dzisiaj koniec zajęć - nauczycielka z serdecznym uśmiechem zaczęła zbierać swoje rzeczy.
            - Chodź, Lelle, teraz mamy dzikie pląsy - burknęła pod nosem Cassandra z miną cierpiętnika zbierając książki oraz pergaminy i byle jak wrzucając je do torby.
*
            - Czym twój tata właściwie się zajmuje? - Cassandra czubkiem palca poprawiła okulary po czym zaciekawione spojrzenie przeniosła na Giselle.
            Zmierzały właśnie do miejsca, w którym pracował Albert Blanche, ojciec Gi. Rodzice Lelle stwierdzili, że bardzo dobrze będzie jak dziewczyny pójdą się trochę wyluzować. Cokolwiek to miało znaczyć.
            - Pracuje w branży rozrywkowej. Zmęczeni pracą w biurach czarodzieje przychodzą do niego, aby się trochę rozerwać. Oferuje różnego typu rozrywki, ale największą furorę robią wyścigi i ogólnie jazda samochodami - Giselle uśmiechała się szeroko, zadowolona z tego co ich czeka, na co Cassandra momentalnie zmarszczyła nos.
            - Co masz na myśli? U nas Ministerstwo Magii ma jakieś ulepszone magicznie samochody. Kilka lat temu jacyś uczniowie rozbili się takim na Wierzbie Bijącej. Ale była wtedy afera...
            Giselle momentalnie zaciekawiła się ową aferą, ale samochody były dla niej jednak ciekawsze.
            - Tatko ma najnowsze modele mugolskich samochodów sportowych! No ma też inne, ale te są najlepsze. Oczywiście tor i same auta są zaczarowane tak, aby nikomu nie stała się krzywda. Ale ta adrenalina kiedy prowadzisz taką bestię jest nie do opisania! - oczy Giselle błyszczały dziko, a na ustach cały czas widniał uśmiech.
            - Ale ja nie umiem jeździć samochodem. Zresztą, czy nie jesteśmy na to za młode? - Cassie zdecydowanie wolałaby bardziej siedzieć dalej w pokoju i czytać książkę. Póki co jazda szybkim autem, ani trochę do niej nie przemawiała.
            - O to się nie martw! Nauczę cię dokładnie wszystkiego! - zawołała z entuzjazmem brunetka. -  Po torze mogą jeździć wszyscy, którzy ukończyli czternaście lat, więc nie widzę przeszkód.
            Cassandra doskonale wiedziała, że te bitwę przegrała i nie ma dla niej ucieczki.

            Krukonka siedziała w starszym żółtym Mitsubishi. Oczywiście Giselle nie była w stanie się powstrzymać i opowiedziała jej co nieco o tym samochodzie przy okazji wspominając wydarzenia z nim wspomniane.
            - Tu jest kierownica.
            - Na galopujące gorgony, nie jestem aż tak głupia - mruknęła nieco niegrzecznie Cassandra kręcąc się w fotelu na miejscu kierowcy. Przypięta czarnym pasem czuła się co najmniej dziwnie.
            - Wybacz - Giselle uśmiechnęła się przepraszająco. - Na dole masz pedały, kolejno od lewej sprzęgło, hamulec i gaz. Hamulec i gaz no to wiadomo do czego służą, za to sprzęgło potrzebne jest przy zmianie biegów.
            - Zmianie czego? - zapytała Cass zdziwiona na co Giselle uśmiechnęła się pobłażliwie.
            - Tego - tutaj wskazała na drążek wystający z podłogi. - Im szybciej chcesz jechać, tym większy bieg musisz wrzucić. Zaczynając od podstaw, przekręć klucz w stacyjce.
            Cassandra spojrzała na nią jak na przybysza z innej planety. Miała wrażenie jakby Lelle mówiła do niej w zupełnie innym języku, a przecież rozumiała każde słowo. Teraz żałowała, że odpuściła sobie mugoloznastwo.
            - To będzie cięższe niż myślałam - westchnęła głośno Giselle wpatrując się w sufit samochodu.

*

Jessica Jean - Black Box


            Dwie dziewczyny leżały na podłodze co jakiś czas podjadając przeróżne słodycze, które były ustawione koło nich. Tak odmiennie różne, jednak w tym momencie tak podobne. Ich wygląd diametralnie się różnił, jednak obie były zagubione stojąc na drodze, która nigdzie dalej nie prowadziła.
            - Dobrze, że trafiło ci się mieszkać u Giselle - powiedziała nagle Isabela prostując się i z uwagą przyglądając krukonce.
            Cassandra zdziwiona uniosła brwi nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli.
            - Ona dobrze na ciebie wpływa - wytłumaczyła Mounvelle wzruszając ramionami.
            - Czy ty, aby na pewno się dobrze czujesz? - roześmiała się Cassandra. - Martwisz się o mnie?
            Cassie w głowie się nie mieściło, że ślizgonka może mieć wobec niej jakieś dobre intencje. Może to była jakaś podpucha? Ale jedno musiała przyznać, Giselle jest wspaniała.
            - Po prostu jesteś na prawdę w porządku. Głupio mi teraz kiedy sobie pomyślę jak się zachowywałam wcześniej. Oceniłam po okładce i doczepionych etykietach - Isabela spuściła głowę nie mogąc już dłużej wytrzymać bystrego spojrzenia Cassandry. Miała tak ogromne wyrzuty sumienia, że gdyby tylko miały one zęby to zjadłyby cały świat.
            Dopiero tutaj, we Francji, dostrzegła, że dziewczyna jest niesamowicie inteligentna i ma specyficzne poczucie humoru. Była kimś więcej niż zwykłą kujonicą. Miała osobowość, twardo stąpała po ziemi, ale była delikatna, a swoją niewinnością aż emanowała.
            - Spoko, było minęło. Przyzwyczaiłam się - Cassandra uśmiechnęła się delikatnie, a w oczach Isabeli urosła. Czuła wobec niej podziw, że tak dzielnie znosiła te wszystkie lata tortury.
            - Dobrze, że Giselle wpadła na ten babski wieczór, współczuję ci przebywania z Florence - krukonka skrzywiła się nieznacznie na co Isabela zareagowała śmiechem.
            - Tak, ona jest okropna. Szczególnie, że papla po tym francusku jak głupia. Myślałam, że dobrze znam ten język, ale z nią się dogadać to istna katorga. - skrzywiła się nieznacznie wrzucając do ust ognistą żelkę, a po chwili z jej uszu buchnęła para co wywołało wybuch śmiechu u Cassandry.
            Isabela wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a po zjedzeniu kolejnego cukierka buchnęła ogniem niczym rasowy smok. Cassie nie mogąc się opanować chwyciła ciasto, a kiedy już się choć trochę uspokoiła ugryzła kawałek. Razem z głośnym trzaskiem zamieniła się w żółciutkiego kanarka energicznie machającego skrzydełkami. Wybuch śmiechu ślizgonki zagłuszył dzwonek do drzwi, jednak dziewczyny zbytnio się tym nie przejęły. Leżąc ze śmiechu na podłodze, dodatkowo lekko podchmielone winem letnim, cieszyły się ze swojego towarzystwa podjadając to coraz dziwniejsze smakołyki.
            - A wam co? - Giselle stanęła w drzwiach pokoju patrząc z uwagą na dziewczyny, które chichotały cały czas.
            - Isabela odkryła w sobie prawdziwego smoka! - parsknęła Cassandra, a na potwierdzenie jej słów Mounvelle zionęła ogniem, a para jej poszła uszami.
            - Cass, nie bądź taka bez winy. Z ciebie za to uroczy kanarek jest! - śmiejąc się wysmarowała jej twarz kremówką, więc chcąc nie chcąc Meadowes po chwili latała po pokoju.
            Giselle wywróciła teatralnie oczami uśmiechając się pobłażliwie. Momentalnie odwróciła się przypominając sobie, że przecież mają gości. Zostawiając na chwilę rozśmieszone dziewczyny przechyliła się przez barierkę schodów.
            - Ruchy! - krzyknęła ponaglająco. Odpowiedziały jej pomruki i już po chwili towarzystwo, z paplająca Florence na czele, stanęło w progu pokoju nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
            Cassandra odrzuciła gdzieś na bok okulary starając się za wszelką cenę usunąć ciasto z twarzy robiąc przy tym niezwykle oburzoną minę. Nagle zaprzestała tej czynności i z szatańskim uśmiechem chwyciła słodycze i wepchnęła do buzi, niczego niespodziewającej się i roześmianej, Isabeli. Dziewczyna zakrztusiła się, a już po chwili była kanarkiem ziejącym ogniem. Głośny śmiech Cassandry wypełnił pomieszczenie.
            - Jak z dziećmi - Gi zaśmiała się.
            Nadal rozbawione spojrzały w kierunku drzwi i momentalnie ucichły. Isabela zmarszczyła niezadowolona brwi, a Cassandra, po odnalezieniu okularów i włożeniu ich na nos, zmieszała się widząc kogo przyprowadziła Giselle.
            - Widzę, że wesoło macie - bardziej stwierdził niż zapytał Gabriel wchodząc do pokoju. Ślizgonka z krukonką momentalnie wymieniły się spojrzeniami dochodząc do tego samego wniosku, luźna atmosfera poszła się kochać. Tym bardziej utwierdził ich w tym fakt, że Florence momentalnie dopadła się do Gabriela bombardując go gradem słów.
            - Nadal nie wiem czemu się z nią przyjaźnisz - mruknął rozbawiony Pierre kładąc dłoń na ramieniu zirytowanej Giselle. Dziewczyna wywróciła tylko oczami odbierając od niego butelkę napoju wyskokowego wskazując dłonią, aby się rozgościł.

Jessica Sutta - Show Me


            Cała piątka rozsiadła się po pokoju. Isabela z Cassandra nadal siedziały na podłodze, obok nich na fotelu rozłożył się Pierre, Gabriel zajął łóżko Giselle z przyczepioną do niego Florence, zaś sama Lelle oparła się o parapet rozlewając alkohol do szklaneczek. Bo chwili każdy już trzymał w dłoni szkło z trunkiem. W pomieszczeniu jedynie co było słychać to wysoki szczebiot Flo.
            - Żabojadka - mruknęła po angielsku Isabela w kierunku Flo, tym samym powodując, że Cassandra parsknęła niekontrolowanym śmiechem. Zaciekawione spojrzenia powędrowały w kierunku krukonki, która zasłaniając twarz włosami przełknęła spokojnie płyn nadal trzęsąc się ze śmiechu.
            - Ale zobacz, nawet z twarzy ją przypomina - dodała ślizgonka w ojczystym języku. Obie jednocześnie spojrzały w kierunku Florence i wybuchły śmiechem. Sama zainteresowana spojrzała na nie po chwili o to tylko dlatego, że od dłuższego czas tam był utkwiony wzrok Gabriela.
            - A wam co? - Flo próbowała ukryć swoje oburzenie, ale dość marnie jej to szło.
            - Nic, nic. Po prostu nam kogoś przypominasz - Cassandra niewinnie uśmiechnęła się, a Isabela w tym czasie powiedziała bezgłośnie do Pierra "żaba", co nie umknęło uwadze Giselle i Gabriela. Lelle wzniosła oczy ku niebu, a mężczyźni uśmiechnęli się głupawo.
            - Już niejedna osoba mi mówi, że jestem podobna do pewnej hiszpańskiej modelki, która udając mugolkę osiągnęła duży sukces - rzekła nieskromnie Florence odrzucając na plecy swoje włosy. Gabriel, który dostał nimi po twarzy, krzywiąc się nieznacznie odsunął się od dziewczyny.
            Atmosfera znacznie się rozluźniła kiedy już każdy łyknął trochę alkoholu. Isabela wdała się w rozmowę z Cassandrą o różnicach i podobieństwach Anglii z Francją. Pierre i Giselle z ożywieniem rozmawiali o Quiditchu.
            - Może zagramy w butelkę? - zaproponował Gabriel widocznie zmęczony towarzystwem nieustannie gadającej Florence.
            Isabela aż przyklasnęła w dłonie na ten pomysł. Pierre wyszczerzył się od ucha do ucha. Cassandra wymieniła przerażone spojrzenie z Giselle, która również nie była zachwycona tym pomysłem. Flo zrobiła naburmuszoną minę, gdyż nie spodobało jej się to, że Gabriel przerwał jej przemowę w tak brutalny sposób.
            Chcąc nie chcąc usiedli w kółku na podłodze, a na środku Giselle postawiła pustą butelkę po winie letnim.
            Cassandra miała przeczucie, że to się źle skończy mimo, że pierwszy raz będzie uczestniczyła w tego typu grze. Pytanie czy wyzwanie, zdawała sobie sprawę iż obecna sytuacja może być dla niej kompromitująca. Pytania zazwyczaj były bardzo osobiste i dotyczyły rzeczy, których na pewno nie chciała nikomu powiedzieć. Z kolei wyzwania często były pocałunkami czy innymi rzeczami, których Cassandra nigdy nie robiła i nie miała ochoty robić przy wszystkich. Jednym słowem była przerażona.
            Giselle zdawała się zauważać jej stan i obawy, bo już po chwili posłała jej ciepły uśmiech, jakby chciała zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Szkoda tylko, że Cassandra doskonale wiedziała, że nie będzie dobrze. Jej datę śmierci przypieczętowała Isabela.
            - A gdzie fałszoskop? - zadowolona uśmiechała się od ucha do ucha, a francuzi spojrzeli na nią lekko zdezorientowani zupełnie nie zważając na zbolały jęk Cass.
            - Stary, czemu my nigdy na to nie wpadliśmy? - Pierre drapiąc się po głowie spojrzał na Gabriela.
            - Jak to? Graliście w butelkę i nigdy nie używaliście fałszoskopu? - zapytała rozbawiona patrząc na nich z niedowierzaniem. Uczniowie Beuxbatons wzruszyli ramionami, ale już po chwili tuż obok butelki znajdował się kolorowy bączek.
            Po krótkiej kłótni kto zaczyna ("Kobiety mają pierwszeństwo!", "Ale Gabriel jako najstarszy powinien zacząć!", "Giselle, jako nasza śliczna gospodarz powinna zacząć", "Zamknij się, Pierre!"), w końcu wypadło na Lelle.
            Wzdychając ciężko brunetka chwyciła szklaną butelkę i zakręciła ją mocno. Już po chwili wskazywała na Pierra.
            - Wyzwanie - odparł dumnie z szerokim uśmiechem. Giselle skwitowała to wywróceniem oczami.
            - Idź na dół przynieś prażynki - odparła po chwili patrząc na pustą miskę po chrupkach. Zaczęła łagodnie, bo w sumie nie wiedziała co ma wymyśleć.
            Chłopak wyraźnie załamany takim banalnym zadaniem wyszedł z pokoju, aby już po chwili wrócić z paczką chrupek. Zatarł ręce jakby szykował coś iście szatańskiego i zakręcił butelką, która wyznaczyła Isabelę.
            - Jako, że nie podoba mi się twój uśmieszek i jesteś facetem wybieram pytanie - powiedziała rozsiadając się wygodniej upewniając wszystkich, że nie ma najmniejszego zamiaru wstawać.
            Pierra widocznie nie ucieszyła ta wiadomość, bo jego dumna postawa nagle sflaczała.
            - Grasz w Quiditcha? - westchnął zrezygnowany.
            - Gram, ale nie w szkolnej drużynie, bo ślizgoni nie chcą dziewczyn w drużynie - zmarszczyła gniewnie brwi.
            - To pewnie, dlatego przegrywacie z Gryffindorem - Cassandra przekrzywiła głowę jakby właśnie odkryła coś bardzo ważnego.
            To była prawda. W drużynie Slytherinu, od kiedy Cassandra pojawiła się w Hogwarcie, nigdy nie było żadnej dziewczyny. Wcześniej sądziła, że po prostu w domu węża nie ma dziewczyn potrafiących grać. Meadowes była tego zdania, że kobieta czasem była bardzo potrzebna w miejscu, gdzie testosteron, aż kipiał.
            Isabela widocznie poczuła się obrażona stwierdzeniem dziewczyny, bo posłała jej nieprzychylnie spojrzenie.
            - Ravenclaw nigdy nie zajął chociaż drugiego miejsca - mruknęła rozjuszona ślizgonka.
            Cassie wzruszyła ramionami jakby mało ją to obchodziło. I faktycznie tak było. O quiditchu wiedziała tylko konieczne podstawy. Znała mniej więcej reguły, kibicowała swojemu domowi, ale nic więcej.
            - Dobrze wiesz, że mało nas to obchodzi - na ustach Cassandry pojawił się delikatny uśmiech, na co poddając się Isabela westchnęła cicho.
- Taa... Wiem. I dobrze, bo mamy większe szanse na puchar domów! - powiedziała po chwili wyraźnie zadowolona. Krukonka roześmiała się z pobłażaniem kiwając głową. Pogoniła ją gestem ręki widząc, że reszta zgromadzonych średnio wie o co chodzi.
W czasie, gdy gra postępowała ubywało także alkoholu. Pytania stały się śmielsze, a zadania bardziej wyzywające. Można powiedzieć, że rozkręcili się już na całego. Pierre był przeszczęśliwy, przed chwilą Giselle musiała dać mu buziaka, więc z rozmachem zakręcił butelką.
- Gabrielu, czego sobie życzysz? - zapytał schylając głowę w iście gentelmeńskim geście, co wywołało wybuch śmiechu wśród zebranych. Chłopak zaczął udawać, że się zastanawia.
- Niech no pomyślę... No niech będzie wyzwanie - uśmiechnął się łobuzersko momentalnie prostując plecy.
- Okeeej, to buziak od Gabriela leci do... Ene, due, rike - tu wskazał na Giselle potem Isabelę i Florence. - fake! Naszą dzisiejszą zwyciężczynią jest Cassandra! Brawa dla tej pani! - zawołał Pierre śmiejąc się do rozpuku.

Cassandra miała wrażenie jakby właśnie zapomniała jak się oddycha.


___________________________________
I jest kolejny rozdział! Parę dni opóźnienia, gdyż przez ten cały wyjazd byłam strasznie zmęczona. Można powiedzieć, ze dopiero dzisiaj to wszystko odespałam, ale i tak pewnie nie do końca. I błagam was, jeśli ktoś czyta moje wypociny niech pisze komentarz. Może to być nawet krótkie "Fajne", czy też "Podoba mi się", albo "Nie podoba mi się". Bo czasem mam wrażenie, że piszę dla siebie, a tak na prawdę robię to dla was.
Postaram się dodać coś na święta, lecz rozdział, który będzie świąteczny na pewno ukaże się dużo później, bo po prostu nie dam rady wszystkiego opisać w dwa tygodnie.
Dobra, na dzisiaj koniec ogłoszeń parafialnych. Całusy!

Obserwatorzy