środa, 27 listopada 2013

Rozdział 3: qDitch

KASE and WRETHOV - Brak Down

            Cassandra nauczyła się bardzo ważnej lekcji po minionym weekendzie. Doszła do wniosku, że już nigdy więcej nie tknie jakiegokolwiek alkoholu nie mając przy sobie eliksiru na kaca.
            Giselle była bardzo rozbawiona tym faktem, do momentu, w którym Cassandra prawie by ją zabiła wzrokiem. Wtedy uciszyła się i umknęła do ogrodu wymyślając błahą wymówkę.
            Można powiedzieć, że wszystkie dni mijały tak samo. Giselle zmuszała Cassie, aby ta pojawiała się na każdej rytmice, pomagała jej nawet uczyć się chodzenia na obcasach w domu (co oczywiście nie obyło się bez upadków i siniaków), opalały się na plaży (tylko we dwie, bo Cassandra nie chciała nikomu pokazywać ciała), Cass pilnie uczyła się na wszystkich lekcjach zyskując pochwały, w weekendy chodziły na ogniska. I tu się trochę sprawa komplikowała.
            Florence była bardzo zła na Cassandrę. Jak zdążyła to ostatnio wywnioskować krukonka, była zazdrosna, bo ona rozmawiała z Gabrielem. Tym Gabrielem, o którym śmiało można powiedzieć, że spadł z Olimpu. Na samą myśl o tym chciało się Cassie śmiać, bo przecież Flora nie miała żadnych podstaw do bycia zazdrosną, no bo o co?
            Nie mogąc już wytrzymać tego napięcia powiedziała o całej sytuacji Giselle. Dziewczyna roześmiała się perliście tłumacząc, że Flora podkochuje się w nim od kilku lat, a on  nie zwraca na nią nawet uwagi. Ta wiadomość jednak nie pomogła Cassandrze w dalszym znoszeniu docinek kierowanych do niej z ust Florence.
            Dodatkowym szokiem dla Meadowes było to, że od czasu pierwszego ogniska Isabela Mounvelle zaczęła traktować ją jak koleżankę, a nie jak uciekinierkę z Akademii Stworów. Nie była taka głupia jak wydawała się na początku. Cassandra mogła normalnie z nią porozmawiać na wszelakie tematy, oczywiście szerokim łukiem omijając temat mody.

            Cassandra razem z Giselle i jej koleżankami szły na rytmikę. Za każdym razem na zajęciach pokazywało się więcej osób. Otóż uczniowie Beuxbatons bardzo lubili wszelakie zajęcia artystyczne, a taniec należał do ich ulubionych.
            - Giselle, czy twoja ekscytacja ma we mnie wzbudzić prawo do niepokoju? - Cassandra przypatrywała się uważnie koleżance, która szła w podskokach uśmiechnięta od ucha do ucha. Takie zachowanie zazwyczaj zwiastowało coś, co krukonce niekoniecznie się spodoba.
            - Dzisiaj będziemy ćwiczyć taniec w butach na obcasie - oznajmiła wesołym tonem i dopiero po chwili zorientowała się, że Cassie zatrzymała się. - Nie martw się, wzięłam twoje szpilki - radośnie poklepała swoją torbę.
            Meadowes przeniosła wzrok na uczennice Beuxbatons i zdała sobie sprawę, że są one szczęśliwe tak samo jak Giselle. Czyli akurat ta dziedzina tańca musiała się cieszyć u dziewcząt sporą popularnością. Zrezygnowana przejechała dłonią po twarzy uznając, że dzisiaj czeka ją śmierć.

            Podniecone szepty dziewcząt przerwał głos trenerki, która pojawiła się na środku postukując obcasami. Uśmiechała się szeroko patrząc na swoje uczennice dokładnie wiedząc na co one czekają.
            - Dzisiaj, moje drogie, poskaczemy sobie trochę na szpilkach - zawołała radośnie przy akompaniamencie wiwatów dziewczyn.
            Cassandra krytycznie spojrzała na buty przed nią. Ich czerń była zbliżona do granatu przez co czerwona podeszwa doskonale odcinała się kolorystycznie. Platforma wynosząca cztery centymetry powodowała, że te prawie trzynastocentymetrowe szpile były zdolne do tego, aby w nich chodzić. W każdym razie dla Giselle. Cassandra miała nadal lekkie problemy i nie czuła się w nich swobodnie. A teraz ma je założyć na stopy i w nich pajacować. Koniec świata.
            - Cassandro, czy coś się stało? - Georgine wyrosła przed nią tak nagle, że podskoczyła przerażona.
            - Czy to konieczne? - zapytała marszcząc nos i podbródkiem wskazując buty. - Jestem pewna, że kiedy w nich podskoczę to się połamią - chwytała się każdej wymówki byleby uniknąć ich włożenia.
            - Złotko, to są buty od Russou, nie ma nawet takiej opcji, aby coś im się stało - zapewniła ją z gorącym uśmiechem Georgina, a wokół nich momentalnie zjawiły się wszystkie dziewczyny z nabożną czcią patrząc na szpilki.
            - Ehm... Powiedzmy, że nie jestem stworzona do tego, aby w nich paja... skakać - poprawiła się szybko splatając dłonie za plecami. Miała poważne obawy co do tego tańca-połamańca. Była niemalże pewna tego, że po czterech krokach zaliczy zjawiskową glebę.
            - Cassandro, uwierz mi na słowo, że ci się tak tylko wydaje.
            Georgina kładąc jej dłoń na ramieniu odciągnęła ich od wścibskich uszu dziewczyn.
            - Mademoiselle Georgine, ja i szpilki to fatalne połączenie - powiedziała błagalnie mając nadzieję, że uda jej się udobruchać instruktorkę.
            - Cassandro, wiem, że nie czujesz się komfortowo w tych butach, a twoja pewność siebie leży na podłodze i kwiczy - zaskoczona Cassie uniosła brwi. - Musisz uwierzyć w siebie, poczuć się kobietą! Pamiętaj, że matka natura o nikim nie zapomina - dodała z tajemniczym błyskiem w oku.
            Co ma piernik do wiatraka? przyszło na myśl Cass kiedy patrzyła za oddalającą się postacią kobiety. Stwierdzając, że zajmie się rozmyśleniami na ten temat później, podreptała na swoje miejsce z obawą wsuwając na stopy szpilki.
            Stała w nich pewnie, gorzej się miała sytuacja kiedy musiała pokonać dłuższy dystans. A kiedy doszły skoki Cassandra o mało co, by nie powitała podłogi twarzą, gdyby nie szybka reakcja Georgine.
            Kiedy już wieczorem leżała w łóżku i myślała o zajęciach tanecznych z bólem stwierdziła, że to była łatwizna z tym co ją czeka. Otóż na koniec lekcji, Georgina zaprezentowała im cały układ, który rzekomo mają pokazać po powrocie do Hogwartu w grudniu.
            Na szczęście, zapewne nie przeżyję do tego czasu, z tą myślą usnęła zupełnie zapominając o wszystkim.

Britney Spears - Work B**ch 


            Giselle krzątała się po pokoju nawet nie starając się być cicho, bo zaraz i tak miała zamiar obudzić Cassandrę. Zdążyła już się ubrać i naszykować ciuchy dla Cassie. Mniej więcej ogarnęła sypialnię, poukładała podręczniki, pergaminy i kałamarze, przy których szatynka siedziała pół nocy. Nie mając już nic więcej do zrobienia oraz czując burczenie w brzuchu, podeszła do słodko śpiącej dziewczyny.
            - Cass! - krzyknęła doskonale zdając sobie sprawę, że tylko tym sposobem może ją dobudzić.
            Meadowes odwróciła się do niej plecami nakrywając głowę kołdrą.
            - Wstawaj! Dochodzi już dziewiąta! - krzyczała próbując wyrwać z rąk koleżanki pościel.
            - Lelle, bądź taka miła i odwal się ode mnie - warknęła Cassandra przyjmując pozycję embrionalną, gdy Giselle zabrała jej kołdrę.
            - Na litość anielską! Jesteś już tutaj ponad trzy tygodnie i jeszcze nie przyzwyczaiłaś się do wczesnego wstawania?! - zawołała wzburzona Gi brutalnie zrzucając Cass z łóżka.
            - Pogrzało cię?! Nie wystarczy ci, że na tej śmiesznej rytmice prawie ciągle ląduje na podłodze? - syknęła krukonka rozmasowując obity tyłek.
            Giselle uśmiechnęła się prześlicznie, a jej oczy błyszczały dziko. Cassandra już bardzo dobrze wiedziała, że taki wyraz twarzy nie oznacza nic dobrego. Był to alarm. Alarm, aby wiać tam, gdzie pieprz rośnie!
            - Nie, nie zgadzam się! - zawołała od razu Cassie momentalnie stając na nogach groźnie przypatrując się brunetce.
            - Ale nawet nie wiesz na co - Giselle roześmiała się wesoło podnosząc z łóżka.
            - I chyba nie chce wiedzieć - mruknęła pod nosem Meadowes.
            - Ależ owszem, chcesz - odparła Blanche nic sobie nie robiąc ze spojrzenia koleżanki, którego pozazdrościł by jej sam bazyliszek. - Zaraz, od kiedy mówisz do mnie Lelle? - dopiero teraz dotarło do niej co wcześniej na śpiocha mówiła dziewczyna.
            - Em... Od dzisiaj? - zapytała bezradnie wzruszając ramionami. Gi machnęła tylko ręką. Wzięła z krzesła czyste ubrania i rzuciła w stronę Cassandry.
            - Twoja mama pozwoliła mi robić zakupy za ciebie - powiedziała brunetka z szerokim uśmiechem machając świstkiem pergaminu.
            Cassandra zrobiła wielkie oczy nie dowierzając w to, co usłyszała. To było tak niemożliwe, a zarazem jak najbardziej realne, że nie mieściło jej się to w głowie. Kiedy jednak wyobraziła sobie sytuację, w której jej mama odczytuje list zdała sobie sprawę, że to jest jak najbardziej możliwe.
            Niczym ryba wyjęta z wody, otwierając i zamykając usta, schyliła się po ubrania, które niechcący opuściła.
            - Ty chyba sobie ze mnie jaja robisz - Cassie miała ochotę potraktować Giselle rictusemprą, wpakować do trumny i zakopać głęboko pod ziemią. Może wtedy ta sytuacja nie wydawałaby jej się taka zabawna i nie urządzała Cassandrze takiego piekła.
            Zdegustowana uniosła obie ręce przypatrując się krytycznie ciuchom. W jednej dłoni trzymała stanik, mocno usztywniany, elastyczny i bardziej zabudowany, zaś w drugiej elastyczne rajstopy, w których odcięto materiał poniżej kostki.
            - Co to ma być?! - zawołała przerażona.
            Giselle teatralnie wywracając oczami rzuciła się na łóżko, które przed chwilą zajmowała szatynka.
            - Sportowy stanik i legginsy - wyjaśniła jakby tłumaczyła małemu dziecku, że czekoladowe żaby są szybkie, więc musisz jeszcze szybciej im odgryźć głowę.
            - Cokolwiek wymyśliłaś, ja nie chcę! - zawołała zrozpaczona Cassie. - Nie włożę tego na siebie! Cały brzuch mi będzie widać, tyłek i... i w ogóle! Ja nie chcę!
            - Będziemy biegać codziennie rano. I to nie jest tylko mój pomysł! - dodała od razu widząc mordercze spojrzenie Meadowes. - Georgine stwierdziła, że to bardzo dobry pomysł, bo wyrobi Ci kondycję. Przypomniała mi oczywiście o odpowiednim ubiorze i butach - w tym momencie pacnęła się w czoło, po czym zamaszystym ruchem otworzyła szafę.
            Pogrzebała chwilę między pudełkami, aż w końcu wyjęła jedno wręczając je Cassandrze. Ta widząc jej ponaglające spojrzenie, zsunęła pokrywę, na której znajdował się mały znicz, a jej oczom ukazały się czarne adidasy z błękitnymi wstawkami. Cassie spojrzała na spodnie i top sportowy stwierdzając, że całość komponuje się kolorystycznie. W czarnych legginsach guma na pasie była błękitna, zaś top był cały w tym kolorze.
            - Twoja mama napisała, że niebieski to twój ulubiony kolor - Giselle uśmiechnęła się szeroko nic sobie nie robiąc z podłego humoru koleżanki. - qDitch to najlepsza firma! To u nich zamawiają stroje praktycznie wszystkie drużyny Quiditcha. Zamówiłam ci jeszcze bluzę, ale przyjdzie dopiero za parę dni. Będziesz miała na plecach napis Cassandra! No bo w legginsach na tyłku masz Meadowes.
            Zrozpaczona Cassie przejechała dłonią po twarzy nie wiedząc czy ma się śmiać, czy płakać. Otóż krukonka nigdy nie uprawiała żadnego sportu, nigdy nie chodziła w takich skąpych ciuszkach, a tym bardziej nigdy nie miała czegoś od qDitch'a!
            - Ale podoba ci się, prawda? Szukałam ich specjalnie dla ciebie - Giselle spojrzała na nią smutno spuszczając po chwili głowę i splatając dłonie na podołku.
            Nie mając serca jej odmówić przytaknęła słowom dziewczyny, dziękując za tak wspaniały gest.
            Pół godziny później przeklinała w duchu samą siebie, za to, że dała się nabrać na słodkie oczka Giselle. To było najgorsze pół godziny jej życia. Nijak się miała do tej przebieżki rytmika, która teraz wręcz wydawała się przyjemna, bo przecież kręcenie biodrami jest o wiele mniej męczące niż zmuszanie swoich nóg do morderczego maratonu.
            Wymęczona opadła na kamień od razu wkładając głowę między nogi. Kolejna lekcja, która wyniosła od Mademoiselle Georgine. Nagle słońce przestało grzać w jej głowę, domyślając się, że to Giselle warknęła pod nosem.
            - Lelle, na gacie Merlina, nienawidzę cię - wycedziła przez zaciśnięte zęby powoli podnosząc głowę. Momentalnie nabrała wody w usta zdając sobie sprawę, że Gi kuca obok krztusząc się ze śmiechu, a przed nią stoi nikt inny jak Gabriel we własnej osobie.
            Cassandra momentalnie spuściła głowę rzucając przerażone spojrzenie Giselle. Po chwili samym wzrokiem dała jej znać, że jak tylko zostaną same jest martwa.
            - To miłe, że zdrobnienie naszej wspaniałej koleżanki - tutaj uśmiechnął się złośliwie do Gi, której oczy ciskały błyskawice - przyjęło się u ciebie.
            Z ust Cassandry wydobyło się ciche mwph, gdyż niezdolna była powiedzieć cokolwiek. Nerwowym ruchem poprawiła okulary na nosie patrząc wszędzie tylko nie na chłopaka, który onieśmielał ją do tego stopnia, że miała ochotę iść utopić się w morzu, które było w zasięgu jej wzroku.
            - Biegacie? Mogę się dołączyć? - Gabriel uśmiechnął się nieziemsko, a Cassandra miała wrażenie, że jej język zaplątał się w supeł, gdyż odmówił współpracy.
            Z pomocą nadeszła jej Giselle...
            - Oczywiście! Właśnie miałyśmy zacząć wracać!
            ... albo i nie.
            Cassie jęknęła w duchu błagalnie wpatrując się w Lelle, jednak ta uśmiechała się od ucha do ucha. Czuła się jakby zaraz miała się zapaść pod ziemię, a jeśli to by się nie stało, to poszłaby na plażę i zakopała się w piasku.
            - Komu w drogę, temu w czas! - zawołała radośnie Giselle podskakując dwa razy.
            Rozważania, na temat długiej i wyjątkowo bolesnej śmierci Blanche, przerwała Cassie ręka, która pojawiła jej się tuż przed oczami. Zaskoczona podniosła głowę i dostrzegła śmiejące się brązowe oczy Gabriela. Kompletnie nie panując nad swoim ciałem, chwyciła jego dłoń i po chwili już stała pewnie na nogach. Nieco zdezorientowana spojrzała na Giselle, której mina była nietęga, a później na Gabriela, który obdarzył ją najśliczniejszym uśmiechem jaki kiedykolwiek w życiu widziała, że aż zmiękły jej kolana. Jak w takim stanie ma biegać?!
            Zaciskając zęby ruszyła za Giselle, która narzuciła szaleńcze tempo. Czując palące mięśnie nie odpuszczała sobie ani trochę, doskonale wiedząc, że po prostu nie może sobie na to pozwolić w towarzystwie Gabriela (jakkolwiek głupia nie byłaby ta teoria).

            Niczym zombie, ostatkami sił pokonała schody i doczłapała się do łóżka z zamiarem nie wstawania z niego do końca życia. Była wykończona. Nie miała bladego pojęcia ile mil przebiegła, ale z pewnością za dużo.
            Za to Giselle, która przycupnęła obok niej, wydawała się być zaledwie lekko zdyszana. W tym momencie Cassandra oddałaby wszystkie skarby świata za jej kondycję.
            - Cassie, przysięgnij mi coś - odezwała się nagle z poważną miną.
            - Ale co? - zdziwiona spojrzała na nią nie mając siły nawet unieść głowy.
            - Ale obiecaj.
            - No, ale co?
            - Obiecaj, że będziesz uważała na Gabriela.
            - Em... Obiecuję?


Najukochańsza mamo! (Tak, to jest ironia)
Rozumiem, że mnie kochasz i o mnie się martwisz, ale nadanie Gieselle pozwolenia, aby kupowała dla mnie ciuchy to jak dodanie eliksiru czystej śmierci do soku! Zapewne znany już Ci jest strój sportowy od qDitch'a? Nie wiem, której z was mam za to nienawidzić.
Zajęcia bardzo mi się podobają, oprócz rytmiki (podziękuj pani Zabini za buty), która jest okropna i gdybym tylko mogła to bym się z niej wypisała! Nie masz pojęcia jak wielu nowych rzeczy się uczę. Może nie wszystkie są przydatne (zaklęcie na podkręcenie rzęs, tsaa...), ale wiadomo, dodatkowa wiedza nie jest zła.
Zanim zapytasz, tak, uczę się grać na fortepianie, dwa razy w tygodniu. Nawet znalazła się nauczycielka co uczy mnie śpiewu. Swoją drogą nadal mnie ciekawi to, że jeszcze uszy jej nie zwiędły. Może ma na to jakiś eliksir?
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Pozdrów panią Malfoy i Zabini, bo śmiem twierdzić, że są ciekawe co u mnie.
Całuski,
Cassie

P.S. Zanim wpadniecie na ten durny pomysł, NIE KUPUJCIE MI SZPILEK!



_______________________________________________
Nie wiem czemu, ale podoba mi się ten rozdział. Sama firma qDitch bardzo przypadła mi do gustu :D Wiem, że na razie rozdziały są trochę jak flaki z olejem, ale wiadomo początki zawsze są trudne, tak więc mam nadzieję, że już niedługo bardziej otworzę się na opisy. A w między czasie zapraszam was do historii matki Cassandry - Dorcas Meadowes. Tę historię tworzę już dość długo i jest ona dość... niskich lotów? Chyba tak.

czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział 2: Bursztynowa gorycz

BritneySpears - I'm Not a Girl, Not Yet a Woman


            Cassandra siedziała w ławce starając się zanotować wszystko co mówiła profesorka. Było to trudne z tego względu, że mówiła dość szybko i po francusku. Dziewczyna dopiero przestawiała się na ten język, ale nawet czasem udawało jej się myśleć po francusku z czego niezmiernie się cieszyła. Ignorowała rozbawione spojrzenie Giselle, dla której to wszystko było niesamowicie nudne. Cassandrę jednak historia magiczna Francji bardzo fascynowała, więc nie zważała na pannę Blanche.
            - Wiesz co, jesteś jedyną osobą, która tak pilnie słuchała profesor Antonii - odezwała się Giselle kiedy wyszły z klasy i kierowały się w stronę sali do rytmiki. Cassie przyjrzała jej się uważnie.
            - Mówiłam ci już, że lubię się uczyć - odpowiedziała zdmuchując natarczywie wpadającą grzywkę do oczu. - W Hogwarcie przynajmniej nie mogli się ze mnie naśmiewać, że jestem głupia - dodała zanim zdążyła się ugryźć w język.
            Gi przystanęła i spojrzała na nią uważnie.
            - Naśmiewali się z ciebie, dlatego, że nie jesteś... no wiesz? - zapytała zdziwiona zabawnie marszcząc czoło.
            - Oczywiście, że tak. Przecież przypominam trolla - sarknęła Cassandra ruszając gwałtownie przed siebie.
            - W Beuxbatons coś takiego by nie przeszło - Giselle pośpieszyła za koleżanką. - Wiadomo są piękne dziewczyny, które zadzierają nosa, ale nigdy nie naśmiewały się z innych.
            Bo nie widziały mnie, przeszło Cassandrze przez myśl, ale zachowała to dla siebie. I tak już wystarczająco powiedziała Gi, w każdym razie więcej niżby chciała.
            Gdy doszły pod salę okazało się, że już wszyscy są. W każdym razie tak poinformowała Cassandrę Giselle. Drzwi otworzyły i stanęła w nich smukła blondynka. Uśmiechając się ciepło zaprosiła wszystkich gestem do środka. W sumie było ponad dwadzieścia osób.
            Cassie nie wiedziała co ją czeka, ale jakoś wcale jej się to nie podobało. Czuła jakby zaraz jej świat miał się skończyć. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę nie wiedząc co ze sobą zrobić.
            - Dzisiaj moi kochani zaczniemy łagodnie. Zdaję sobie sprawę, że większość z was nigdy nie tańczyła, pomijając pijackie tańce-hulańce - kobieta uśmiechnęła się pod nosem. - Na moich zajęciach nauczycie się samby, rumby, walca, lambady, tanga, a panie także wymyślonego przeze mnie tańca na szpilkach, dlatego na waszej liście pojawiły się te buty.
            Cassandra czuła jak krew odpływa jej z głowy. Nie dość, że ma tańczyć to jeszcze ma to robić w morderczych butach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jej mama musiała doskonale o tym wiedzieć i to dlatego pani Zabini kupiła jej owe cudeńka od Russou. Niech będą przeklęte!
            - Cass, wszystko w porządku? - zapytała troskliwie Giselle dotykając ramienia dziewczyny.
            - Właśnie poznałam datę mojej śmierci - stwierdziła kwaśno Meadowes patrząc spod byka na instruktorkę. Gi roześmiała się i pociągnęła dziewczynę, mimo jej głośnych protestów, do drugiego rzędu.
            - Taniec jest bardzo ważny, Cass, a stojąc blisko będziesz w stanie lepiej widzieć ruchy nauczycielki - tłumaczyła francuzka widząc oburzoną minę dziewczyny.
           
            Nadeszła upragniona sobota, czyli dzień wolny od zajęć. Cassandra leżąc bezwładnie na łóżku miała wrażenie, że każdy mięsień woła o pomoc. Zakwasy ogarnęły całe jej ciało, a wspaniała Mademoiselle Georgine zabroniła im stosować jakichkolwiek eliksirów. Stwierdziła, że muszą poczuć swoje mięśnie, aby więcej serca włożyć w taniec i docenić trud jakiego on wymaga. Cassandra miała to wszystko gdzieś i zapewne już dawno by coś łyknęła, gdyby nie czujne oko Giselle.
            Dziewczyna była jednocześnie cudem i utrapieniem. Wspierała i rozbawiała Cassandrę każdego dnia, ale także pilnowała, aby pilnie przykładała się do zajęć, które krukonce niekoniecznie się podobały. Po ostatnich zajęciach, kiedy w końcu opanowała układ, niechętnie w duchu przyznała, że to całkiem dobra zabawa. Oczywiście nie powiedziała Giselle o dumie jaką poczuła, kiedy Georgine ją pochwaliła, bo musiała by się zmagać z zbyt dużym entuzjazmem Gi do końca dnia. Ba! Tygodnia!
            Zupełnie jakby Cassandra przywołała ją myślami, Giselle weszła do pokoju trzymając coś małego w dłoni. Usiadła na łóżku szatynki i widząc jej ponurą minę uśmiechnęła się szeroko.
            - Co tam masz? - zapytała Cassie wiedząc, że dziewczyna tylko na to czeka.
            - Kupiłam ci wsuwki, żebyś mogła spinać grzywkę - powiedziała wesoło machając jej przed oczami kartonikiem, na którym umieszczone były spinki. To sprawiło, że Cassandra momentalnie podniosła się czego mocno pożałowała, gdyż obolałe mięśnie dały o sobie znać.
            Odczepiła dwie wsuwki i spięła nieznośną grzywkę po bokach. Ucieszona, że w końcu normalnie wszystko widzi uśmiechnęła się szeroko.
            - No co? - zapytała Giselle, która marszczyła czoło.
            - Pozwól, że... - mruknęła wyciągając uprzednio włożone spinki. Sprawnym ruchem zebrała całą grzywkę dziewczyny i podniosła ją do góry spinając ją na czubku głowy. - Cassie, nie wiedziałam, że masz takie ładne oczy - powiedziała wpatrując się w szatynkę z szerokim uśmiechem.
            Cassandra onieśmielona zarumieniła się lekko. Nikt wcześniej nie powiedział jej, że coś w niej jest ładnego.
            - Em... Dzięki - mruknęła z nieśmiałym uśmiechem, po czym wstała i podeszła do lustra. Faktycznie upięta grzywka wyglądała całkiem znośnie no i odsłoniła twarz dziewczyny. Cassandra miała wrażenie, że nagle jej buzia bardzo się zmieniła.
            - Idziemy dzisiaj wieczorem na ognisko na plaży - powiedziała Giselle rzucając się na łóżko, a Cass momentalnie pobladła. Ognisko równa się impreza, a to oznacza wielu ludzi. Tak, była wyrzutkiem społecznym i nigdy nie uczestniczyła w żadnej imprezie. Ba! Nawet nigdy alkoholu nie piła.

Christina Aguilera - Keeps Gettin Better


            Dziewczyny szły wydeptaną ścieżką po wydmach reprezentując dwa odmienne nastroje. Giselle należała do osób niezwykle towarzyskich. Uwielbiała zawierać nowe znajomości będąc przy tym bardzo często naiwną, gdy po prostu ktoś ją wykorzystał przy pracy domowej lub coś w tym rodzaju. Zbytnio nie zwracała na to większej uwagi. Jej nowy cel był dość trudny i odmienny od wszystkich poprzednich. Postanowiła sobie, że pomoże Cassandrze czuć się dobrze ze sobą. Prawie się roześmiała kiedy przypomniała sobie ich wcześniejszą kłótnię o ubiór krukonki.
            - A może to? - Giselle trzymała w dłoniach zwiewną błękitną sukienkę.
            - Żartujesz sobie? - zapytała z wybałuszonymi oczami Cassie wyjmując z jej dłoni ubranie i chowając do kufra.
            - To może spódniczkę? O! Ta jest bardzo ładna!
            - Gi, ja nie chodzę, ani w spódniczkach, ani w sukienkach.
            - To czas zacząć - brunetka klasnąwszy w dłonie uśmiechnęła się szeroko.
            - Nie! - zawołała Cassandra, a jeszcze chwila i przytupnęłaby nogą.
            - Skoro ich nie nosisz to czemu je masz? - zapytała fracuzka marszcząc brwi.
            - Mama mi je kupuje - skrzywiła się, a Giselle wybuchła śmiechem.
            W końcu udało im się dojść do porozumienia i wybrały dla Cassandry rurki i zwykły top. Stanowczo zaprotestowała wszelakim dodatkom, ale Giselle uparła się, aby rozpuściła włosy. Osiągnąwszy kompromis udały się na ognisko.
            Obok paleniska kręciła się grupka osób, a ich śmiechy słychać było aż na wydmach. Gdzieś tam nawet grała muzyka. Meadowes zatrzymała się nagle, bo nogi razem z mózgiem odmówiły jej posłuszeństwa. Spojrzała panicznie na Giselle.
            - Coś się stało? - zapytała przyglądając się koleżance uważnie. Cassandra drgnęła nieznacznie i spuściła głowę.
            - Boję się - mruknęła cicho mnąc rąbek koszulki.
            - Czego? - spytała szczerze zdziwiona Giselle na co Cass westchnęła cicho.
            - Nie przebywam wśród ludzi, nie chodzę na imprezy...
            - Ale to nic strasznego - Gi uśmiechnęła się pocieszająco. - Zobaczysz, będzie fajnie. Zresztą musisz się trochę wyluzować, bo już niedługo Georgine da ci popalić.
            Cassandra jęknęła głośno, a Giselle zaśmiała się.
            - Ale jak będę się źle czuć to wracamy, dobra?
            - Dobra - Blanche uśmiechnięta od ucha do ucha pociągnęła Cassie za rękę w kierunku ogniska.
            Gdy tylko się pojawiły Giselle niemalże zniknęła w uściskach nieznanych Cassandrze osób przez co poczuła się strasznie nieswojo. Nerwowym ruchem poprawiła okulary uciekając wzrokiem w stronę spokojnego morza. Nie dostrzegając nic ciekawego przeniosła spojrzenie na ognisko.  Obok niego były dwa dość spore pnie, służące jako ławki, i parę koców. Zdziwiona krukonka zauważyła Isabelę Mounvelle, która z kwaśną miną popijała coś z kubeczka.
            - Tak, to jest Cassandra - doszło do uszu dziewczyny i od razu miała ochotę zapaść się pod ziemię, gdyż większość par oczu powędrowała w jej stronę.
            - Cass, poznaj moją najlepszą przyjaciółkę Florence - Giselle z uśmiechem wskazała na złotowłosą dziewczynę o orzechowych oczach.
            - Strasznie się cieszę, że w końcu cię poznałam! Masz tyle zajęć, że strasznie was ciężko złapać w szkole. Dam sobie rękę uciąć, że Isabela ma zaledwie połowę tego co ty.
            - Dodatkowo będzie z nami chodzić na historię wili! - zawołała podekscytowana Giselle, a Florence otworzyła szeroko oczy.
            - Serio? Ale super! - Cassandra mogłaby przysiąc, że przyjaciółki porozumiewały się za pomocą spojrzeń, bo po chwili Florence spojrzała na krukonkę, a oczy jej błyszczały.
            - Dziewczyny, przestańcie już gadać, bo nasza nowa koleżanka nie może nawet ust otworzyć - rozległ się męski głos, a Cassandra momentalnie odwróciła się w tym kierunku.
            Miała wrażenie, że zaraz oczy wyjdą jej z orbit, a serce wyskoczy z piersi. Przed sobą miała dość wysokiego chłopaka o zniewalającej urodzie. W czekoladowych oczach odbijały się refleksy płomieni. Mocno zarysowane kości policzkowe, pokryte lekkim zarostem, sprawiały, że wyglądał dojrzale i niezwykle męsko. Całość jednak teraz łagodziły urocze dołeczki w policzkach, które pojawiały się przy uśmiechu. No i te ramiona! Szerokie, ale bez przesady. Idealne, dokładnie takie o jakich Cassandra czytała w książkach.
            Zdając sobie sprawę, że ma otwarte usta szybko je zamknęła i uciekła wzrokiem w bok. Spotkania z taki bożyszczami nigdy nie kończyły się dobrze, dlatego Cassie miała ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie.
            - Gabriel, nie przesadzasz przypadkiem? - Florence zaśmiała się dźwięcznie niedbałym ruchem odrzucając złote włosy na plecy. Cassandra przyjrzała jej się uważniej i stwierdziła, że zachowanie dziewczyny nieznacznie się zmieniło. Nie znała się na flirtach i tych wszystkich trikach jakie dziewczyny stosują do uwodzenia, ale mogłaby przysiąc, że to był właśnie jeden z nich.
            - Lelle, jak byłabyś tak miła, czy mogłabyś przekazać Florence, że nie odzywam się do niej po tym jak wylała na mnie wiadro pomyj na zakończenie roku? - Gabriel zwrócił się z uprzejmym uśmiechem do Giselle, która wywrócił oczami.
            - Nic mnie to nie obchodzi - powiedziała słodko łapiąc Cassandrę za rękę i ciągnąc w stronę ogniska. Przycupnęły na piasku nie odzywając się. Cassie dlatego, że była raczej małomówna, a Gi wydawała się nad czymś rozmyślać.
            - Lelle? - powtórzyła Cassandra patrząc na brunetkę tym samym ściągając na siebie jej uwagę. - To twoje zdrobnienie?
            Giselle skrzywiła się nieznacznie zabawnie przy tym marszcząc czoło.
            - Taa... Gabriel wymyślił to kilka lat temu i czasami niektórzy przejmują to. Wiesz, Giselle, Lelle, Srelle i tak dalej... - powiedziała nie bardzo zadowolona. Cassandra pokiwała głową i już otwierała usta kiedy pojawili się znajomi Blanche wciskając jej kubeczek do rąk. Nigdy nie piła alkoholu, więc nie wiedziała czego ma się spodziewać. Robiąc dobrą minę do złej gry starała się zamienić w cień, co tak dobrze zawsze wychodziło jej w Hogwarcie. Ale na nieszczęście dziewczyny nie tutaj.
            - Cassie, nie pijesz? - zapytała ciszej Giselle kiedy w końcu zostały na chwilę same.
            Cassandra zacisnęła zęby nie wiedząc co ma odpowiedzieć. No bo przecież nie chciała się spić jak prosiak. Nie raz widywała dziewczyny z jej domu, wracające bardzo chwiejnym krokiem do dormitoriów. W te dni były dla niej szczególnie miłe, dlatego, że była posiadaczką przeróżnych eliksirów. Może nie tego na kaca, bo nie miała potrzeby go tworzyć, ale chociażby te na ból głowy, brzucha czy nudności.
            - Cass?
            - Nigdy nie piłam alkoholu - westchnęła zrezygnowana stwierdzając, że najlepiej będzie powiedzieć prawdę. Giselle otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, ale szybko zreflektowała się i uśmiechnęła łobuzersko.
            - No to chyba najwyższy czas spróbować! - zaśmiała się i stuknęła w kubeczek dziewczyny. Cassandra chcąc nie chcąc wypiła kilka łyków starając się nie wypluć. Trunek był gorzki i palił w gardło, aż szatynka się wzdrygnęła.
            - Ohyda - skrzywiła się patrząc z urazą na bursztynowy płyn. Odpowiedział jej perlisty śmiech Giselle.
            - Niedługo będziesz śpiewać inaczej, zobaczysz - powiedziała z wesołymi iskierkami w oczach po czym podniosła się i ruszyła w kierunku drzew jednoznacznie pokazując, że musi siku.
            Cassandra z niechęcia zajrzała do swojego kubeczka i odsunęła się marszcząc nos. Nie rozumiała jak wszyscy mogli pić ten kwas. Co w tym jest takiego fajnego? Niemalże podskoczyła kiedy do jej kubka wleciało więcej bursztynowego płynu. Zaskoczona podniosła wzrok i ze zdziwienia uniosła jedną brew.
            Isabela Mounvelle przysiadła obok niej wypiwszy kilka łyków trunku.
            - Od kiedy się mnie przyznajesz? - Cassie wydawało się to co najmniej dziwne, że ślizgonka się do niej przyłączyła. No bo w końcu niecodziennie takie zdarzenia mają miejsce.
            - Sama się dziwię, że wydajesz mi się tutaj jedyną normalną osobą - odpowiedziała z głupawym uśmiechem wzruszając ramionami.
            Cassandra miała wrażenie, że gdyby nagle pojawili się kosmici oznajmiając, że ziemia nie istnieje na prawdę, byłaby mniej zdziwiona niż teraz po słowach Mounvelle. Zszokowana mimowolnie napiła się trunku krzywiąc się.

Blaise,
Z całym uszanowaniem, ale jak ty jesteś w stanie pić te ścierwo jakim nazywa się Ognista Whisky? Fuj, ble, ohyda! Nadal nie jestem w stanie przypomnieć sobie jak Giselle udało się mnie namówić do jej spróbowania. To było ZŁE. Mówię poważnie, Blaise. Już teraz wiem, dlaczego te wszystkie krukonki potrafiły być dla mnie miłe aż przez kilka dni!
Dość moich biadolenia. Mam nadzieję, że wakacje mijają Ci dobrze. Mówisz, że już ćwiczycie Quiditcha? Nigdy nie zrozumiem tego sportu, ale nie ważne i tak znasz dobrze moje zdanie na ten temat.
Notabene, wiesz co kupiła mi Twoja mama? Nie, nigdy nie zgadniesz. Merlinie, ratuj mnie! Tak, kupiła mi niebotycznie wysokie szpilki. A wiesz co jest najgorsze? Że ja będę musiała w nich tańczyć! Ha ha, dobre sobie.
Blaise, w jakie piekło ja się wpakowałam?

Prosto z francuskiego miasta rozpusty, Cassie




_________________________________
Wiem, że trochę czasu już minęło, ale ostatnio miałam kompletne koko bongo pisząc informacje, sylwetki, serwisy informacyjne i inne pierdoły. Dziękuję, za te miłe komentarze pod poprzednim postem :) A teraz idę już spać, bo jest pierwsza, a ja rano mam konferencję, na której pewnie usnę (z racji tego, że wczoraj miałam otrzęsiny i jeszcze tego nie odespałam ;) )

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 1 - Idealny uśmiech


            Szatynka w końcu mogła odpocząć. Odpocząć od udawania, od skrywania się. Odpocząć od tego, że to jej nie rusza. Z ulgą powitała swój pokój rzucając się bezwiednie na łóżko. Nie myślała o niczym. To była jej oaza spokoju, jedyne miejsce, w którym mogłaby być tym kim była, czyli nikim.
            Głośne burczenie brzucha wyrwało ją z letargu i niezgrabnie wstając zwlokła się po schodach do jadalni. Czując apetyczną woń naleśników uśmiechnęła się do siebie i zadowolona usiadła przy stole. Zdążyła już stwierdzić, że w jadalni nie zaszły żadne zmiany, oprócz nowych kwiatów w wazonie, kiedy do środka weszły dwie kobiety. Obie były blondynkami.
            Starsza miała ostre rysy twarzy, które teraz łagodził nikły uśmiech. Szare oczy otaczały niedawno powstałe zmarszczki. Ubrana w ciemnozieloną szatę prezentowała się elegancko i dostojnie, aczkolwiek surowo.
            Młodsza z kobiet zdawała się być idealna pomimo swoich niedoskonałości. Złote włosy delikatnymi falami spływały na ramiona i plecy okalając delikatną twarz. Pełne malinowe usta skutecznie odwracały uwagę od zbyt dużego i prostego nosa. Przejrzyście niebieskie oczy łagodnie patrzyły na świat, tak by ukryć smutek kryjący się gdzieś głęboko. Była wysoka i smukła. Była idealna nasuwało się określenie. Nic dziwnego, w końcu była pół wilą.
            Cassandra westchnęła cicho zdając sobie sprawę, że brzoskwiniowa suknia, którą miała na sobie jej matka, nigdy nie będzie leżała tak na niej. Nie mogłaby podkreślać jej tali i piersi, ponieważ ona ich nie ma.
            - Dzień dobry, pani Malfoy - powiedziała grzecznie zmuszając swoje usta, aby wygięły się w coś na kształt uśmiechu.
            - Jak ci minęła piąta klasa? - zagadnęła Narcyza siadając przy stole.
            - Tak jak zawsze. Szkoła to szkoła - dziewczyna wzruszyła ramionami przenosząc spojrzenie na swoje splecione dłonie.
            Wolała nie mówić jak bardzo koszmarnie było oraz, że inni nie dają jej chwili spokoju. Nie, to zdecydowanie powinna zostawić dla siebie.
            - Mówiłam właśnie Narcyzie, że dostałaś się na wymianę - odezwała się Dorcas czule głaszcząc czarne włosy swojej córki.
            Cassandra nie raz zastanawiała się, dlaczego nie odziedziczyła złotych włosów swojej mamy. Ciekawość nie dawała jej spokoju i pewnego wieczoru, kiedy była jeszcze mała, zapytała ją o to. Kobieta ze smutnym uśmiechem odpowiedziała jej, że czerń jej włosów to jedyne co odziedziczyła po ojcu.
            Młoda Meadowes nie wiedziała kim jest jej ojciec. Mama powiedziała jej tylko, że ich nie chciał. To Cassandrze wystarczyło. Nigdy więcej o tatę nie zapytała, nigdy nie chciała się dowiedzieć kim on jest.
            Ale w jednym się nie zgadzała z mamą. Była pewna, że całą brzydotę odziedziczyła po tym tchórzu, w którym mama przypadkowo się zakochała.
            - Bardzo się cieszę, Dorcas mówiła, że bardzo dużo się uczyłaś - Narcyza uśmiechnęła się szeroko, a Cassandra pokiwała głową. - Bardzo bym chciała, żeby mój syn dostał się na wymianę, ale Draconowi w głowie tylko dziewczyny - stwierdziła kąśliwie. Cassie skrzywiła się lekko doskonale znając reputację Draco Malfoya. Na jej szczęście nie zauważał jej, więc obyła się bez niezręcznych sytuacji.
            Była niezmiernie zadowolona z tego faktu, że Draco był strasznym ignorantem jeżeli chodzi o jego rodzinę. Nie przywiązywał większej wagi do tego, że jego matka przyjaźni się z Dorcas Meadowes, która ma córkę-brzydulę w Hogwarcie.
            - Podobno sama Madame Maxime wybierała uczniów na wymianę do swojej szkoły, oczywiście w konsultacji z Dumbledorem - oznajmiła Dora stawiając na stole talerz naleśników i przysiadając obok swojej córki ignorując jej zdziwione spojrzenie.
            - Cassandro, chyba nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli jutro pojadę razem z wami? - zaćwierkała Narcyza uśmiechając się jak nastolatka mając na myśli jej wyjazd do Beuxbatons.
            - Oczywiście, że nie - odparła dziewczyna uśmiechając się uprzejmie. Taka właśnie była. Starała się być miła dla wszystkich i grzeczna. Tak została wychowana.
            - Mam nadzieję, że będziesz się tam dobrze czuła. W końcu tyle razy jeździłaś do szkółki wakacyjnej w Beuxbatons - pani Meadowes, aż promieniowała szczęściem, że jeszcze chwila, a możnaby je łapać i zamykać w słoikach.
            Cassandra praktycznie nie miała przyjaciół, więc samotne wakacje i wszystkie święta stały się dla niej chlebem powszednim. Na jej szczęście kiedyś znalazła informacje o kursach, na których można było się uczyć dodatkowych przedmiotów, których Hogwart nie oferował. Oczywiście nie były tanie, ale mama nigdy jej nie żałowała i nie raz sama podsuwała ulotki. Nie to, że jej nie kochała i chciała się pozbyć córki z domu. Robiła to, bo z każdym powrotem do domu z takiej szkółki nastolatce nie zamykała się buzia, kiedy opowiadała o wszystkim nowym czego się nauczyła. Ale niestety był jeden warunek. Cassandra przez całe wakacje i w święta musiała się uczyć gry na fortepianie. Cassie na początku to nie pasowało, ale stwierdziła, że to na prawdę niewielkie wyrzeczenie w stosunku do tego co dostawała.
            Tym właśnie sposobem Cassandra mówiła płynnie po francusku, potrafiła czytać nuty oraz doskonale znała Francję. Pani Meadowes nudziło się siedzenie samej w domu, więc na czas kursu córki przeprowadzała się do jednego z miasteczek we Francji, a w czasie wolnym razem wylegiwały się na plaży, zwiedziały i, ku udręce Cassandry, robiły zakupy.
            Cass przestała interesować się modą, kiedy po raz pierwszy usłyszała, że ładne ubrania nie uczynią jej ładnej, a było to pod koniec pierwszej klasy. Od tamtego czasu dawała swojej mamie wolną rękę na to, co znajdowało się w jej szafie.
            - A właśnie! Leokadia ma dla ciebie prezent! - powiedziała Dorcas z wesołym błyskiem w oku. - Powiedziała, że da ci go jutro.
            Cassandra ledwo co stłumiła jękniecie i zastąpiła je sztucznym uśmiechem. Leona, Narcyza i Dorcas było to niemalże nierozłączne trio. Jako, że panie Malfoy i Zabini miały synów, ich hobby stało się rozpieszczanie Cassie kupując jej wszystkie babskie rzeczy i towarzysząc matce dziewczyny, kiedy ta odświeżała szafę córki. Zdawały się kompletnie nie dostrzegać tego, że Cassandra mogłaby udawać trolla i nikt nie zauważyłby różnicy.
            - Jak zjesz to umyj zęby, bo za godzinę idziemy do dentysty - Cass z wrażenia upuściła widelec, który z głośnym brzękiem upadł na talerz. Wlepiła błękitne oczy w swoją rodzicielkę nie dowierzając w to co usłyszała.
            - Nie wiem skąd u ciebie te zdziwienie. Przecież pan Cormac w grudniu jasno się wyraził, że wyprostuje twoje zęby, kiedy będzie miał stuprocentową pewność, że już się nie przemieszczają - odpowiedziała wyraźnie rozbawiona Dorcas.
            No tak, dopiero teraz szatynka sobie przypomniała kiedy rok temu napomknęła mamie, że koleżanka powiedziała, że ma krzywe zęby. Tak na prawdę była to delikatna wersja zdania „masz ryj jak świnia, a zęby gorsze niż szyszymora!“. Najlepszy magiczny dentysta, czyli pan Cormac, był wtedy na urlopie i wizyta została przeniesiona na grudzień. To by wiele wyjaśniało.



            Cassandra stała na peronie po raz kolejny nie mogąc się oprzeć przejechaniu językiem po zębach. Kiedy ponownie poczuła, że są idealnie proste uśmiechnęła się do siebie skreślając jeden punkt z długiej listy swoich wad.
            Starała się ignorować spojrzenia, które rzucali jej uczniowie i ich rodzice. Dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę, dlaczego tak na nią patrzą. W końcu w jej komitecie pożegnalnym znajdowała się TA Narcyza Malfoy i TA Leokadia Zabini, nie wspominając już o matce dziewczyny, która ściągała na siebie spojrzenia wszystkich mężczyzn. Niecodziennie spotyka się trzy rdzenne ślizgonki, które odprowadzają zakałę całego świata, w dodatku krukonkę, na pociąg. Chyba to miał być pociąg. Cassandra dopiero teraz zdała sobie sprawę, że tak na prawdę nie ma pojęcia czym dostanie się do Beuxbatons. Wcześniej udawała się tam ze swoją mamą, która używała teleportacji.
            W dłoni ściskała czarną papierową torbę, w której znajdował się prezent od pani Zabini. Były to cholernie wysokie szpile od Roussu - najlepszej i najdroższej projektantki butów w całym magicznym świecie. Cassie wolała nie zawracać sobie głowy tą fortuną, którą musiała Leona wydać na te buty. Dlatego grzecznie podziękowała gorączkowo zapewniając kobietę, że będzie je nosiła kiedy tylko pojawi się ku temu okazja. Tak na prawdę miała zamiar schować je na dnie swojego kufra w obawie o to, że się w nich zabije.
            - Pisz do mnie często, skarbie - powiedziała Dorcas pociągając nosem, kiedy tuliła do siebie córkę.
            - Mamo, nie płacz - Cassandra zaśmiała się lekko odsuwając by móc spojrzeć na jej twarz.
            Cassie nie mogła pozbyć się wrażenia, że jej mama jest piękna nawet kiedy płacze. To spowodowało kolejne ukłucie gdzieś w środku. Szybko odgoniła od siebie te myśli całując nadstawione policzki Narcyzy i Leony.
            Idąc w stronę potwornie wysokiej Madame Maxime odwróciła się po raz ostatni. Zdawało jej się, że jej matka wymieniła spojrzenia z dyrektorką Beuxbatons. Stwierdzając, że jej się przewidziało zaczęła wspinać się po stopniach ogromnego powozu, który miał doprowadzić ich do Francji.
            Jakież było jej zdziwienie, gdy dwóch chłopaków z uprzejmym uśmiechem wzięło od niej kufer i bez najmniejszego problemu umieścili w środku. Dopiero natarczywe chrząknięcie Evelyn uświadomiło jej, że zatrzymała się w połowie schodów. Spuszczając głowę pośpiesznie pokonała resztę stopni znajdując się w salonie.
            Powóz musiał być ulepszony czarami. Owszem, był ogromny, ale nie na tyle, aby zmieścić salon, jadalnię i sypialnie!
            - Dzień dobry, moi drodzy - głos Madame Maxime rozbrzmiał w powietrzu, a Cassadra drgnęła lekko zaskoczona. - Z racji tego, że wasze koleżanki i koledzy z Durmstrangu są zmęczeni podróżą prosiłabym o niezakłócanie ich spokoju. Do Francji droga dość daleka, dlatego nie zmuszam was, abyście zostali w salonie. Oczywiście, jeżeli ktoś jest chętny śmiało zapraszam.
            Cassie była przerażona. Dostojna Madame Maxime onieśmielała ją do tego stopnia, że nie wiedziała czy chciała tutaj zostać czy iść. Kątem oka zobaczyła jak Evelyn wycofuje się w stronę schodów, które musiały prowadzić do sypialni. Szatynka drgnęła kiedy zobaczyła jak reszta ruszyła w stronę siedzisk. Sama szybko podążyła za nimi chociaż nie wiedziała dlaczego. Niepewnie usiadła na brzegu kanapy wzrok skupiając na dłoniach splecionych na podołku. Grzywka, która opadła na jej oczy sprawiała iluzję, że nikt jej nie widzi.
            - Nazywasz się? - Cassandra podskoczyła na dźwięk głosu dyrektorki. Odetchnęła z ulgą dostrzegając, że pytanie nie było kierowane do niej.
            - Isabela Mounvelle - odpowiedziała ślizgonka pewnym siebie głosem.
            - Isabelo, nie garb się, to nie przystoi damie - dziewczyna pośpiesznie wyprostowała się, co notabene zrobiła także Cass, a jej twarz nabrała rumieńców.
            Pół olbrzymka wyraźnie zadowolona spojrzała na pozostałych swoich podopiecznych wzrok swój zatrzymując na Cassie, która pośpiesznie uciekła spojrzeniem w bok.
            - Cassandro, może opowiesz nam o sobie, przedstawisz się?
            Szatynka poczuła się jakby ktoś potraktował ją drętwotą. Miała opowiedzieć coś o sobie i to publicznie? Krew zaczęła odpływać jej z mózgu. I dlaczego zapamiętała jej imię, gdy Mounvelle kompletnie nie znała? Widząc naglące spojrzenie Madame Maxime już otworzyła buzię by powiedzieć cokolwiek, gdy na schodach dało się słyszeć kroki. Jej wzrok, tak jak wszystkich innych, pobiegł w tamtym kierunku.
            Cassandra doliczyła się pięciu dziewczyn i trzech chłopaków. Przełknęła głośno ślinę, gdy ci skinęli dyrektorce i zajęli pozostałe miejsca w salonie. Wiedząc, że nie ma dla niej ratunku i sama chciała znaleźć się w Beuxbatons zaczęła mówić.
            - Nazywam się Cassandra Meadowes - jej cichy głos doskonale było słychać w salonie, ale bardziej zdziwiły ją zaintrygowane spojrzenia francuskich uczniów jakby usłyszeli coś interesującego. - Lubię czytać książki i grać na fortepianie. - Zainteresowane spojrzenie kobiety zmusiło ją do rozwinięcia tematu. - W wieku jedenastu lat zaczęłam mieć normalnie lekcje, ponieważ wcześniej w domu uczyła mnie mama.



            - Nie masz akcentu - zauważyła jedna z francuzek przypatrując się szatynce z zainteresowaniem. Można się było domyśleć, że ta rozmowa raczej sprawdza ich poziom języka francuskiego.
            - Każde wakacje i prawie każde święta spędzałam we Francji na kursach lub w szkółkach - odpowiedziała nieśmiało Cassandra
            - Kujon - usłyszała złośliwy szept Isabeli. Momentalnie zacisnęła zęby i spuściła głowę nie chcąc dać po sobie poznać jak bardzo zraniły ją te słowa.
            - Panno Mounvelle, doskonale rozumiem angielski i nie sądzę, aby zamiłowanie do nauki było czymś złym - powiedziała ostro Madame Maxime.
            Cassandra momentalnie uniosła głowę wpatrując się w kobietę. Jeszcze nikt publicznie nie stanął w jej obronie. W tym momencie poczuła do dyrektorki niewyobrażalnie wielką sympatię.
            Jak się później okazało na czas wakacji każdy będzie mieszkał u ucznia Beuxbatons. Cassandrze trafiła się Giselle Blanche. Była to atrakcyjna brunetka o słodkiej twarzy. Miała dom niedaleko plaży, więc w czasie wolnym będą mogły chodzić się opalać. Meadowes nie bardzo się to uśmiechało, bo to oznaczało, że będzie musiała się pokazać w stroju kąpielowym, którego nawet nie raczyła zapakować. Wraz z rozpoczęciem września wszyscy zamieszkają w Magicznej Akademii.

            Cassandra z ulgą przywitała normalny dom, który stoi na ziemi nie przemieszczając się. Spod szkoły odebrała ich mama Giselle wykazując takie same zainteresowanie osobą Cass jak wtedy francuzi w powozie. Brunetka znając swoją mamę czym prędzej zaprowadziła nową koleżankę do pokoju.
            - Pokój będziemy miały razem, ale na szczęście żadna z nas nie będzie musiała spać na materacu - Giselle ustawiła kufer w kącie i zajęła swoje łóżko. Cassandra lekko zakłopotana usiadła na drugim.
            - Bym zapomniała! - zawołała francuzka momentalnie podnosząc się z miejsca. - Przyszedł list ze szkoły z naszym planem. Znaczy z twoim, ale ja będę chodziła na lekcje razem z tobą - brunetka podała Cassandrze błękitną kopertę i usiadła obok niej podekscytowana.
            Cassie nie powiedziała żadnego słowa na temat dziwnego zachowania dziewczyny. Wzdychając w duchu otworzyła kopertę wyjmując pergamin. Pobieżnie przebiegła wzrokiem po przedmiotach. Historia magii Francji, obycie towarzyskie, zaklęcia upiększające i użyteczne, rytmika, historia wili...
            - Oh! - krzyknęła Gi do ucha Cassandry, a ta podskoczyła jak oparzona patrząc na nią jak na wariatkę.
            - Nie wiedziałam, że jesteś wilą... - te zdanie momentalnie spowodowało, że na twarzy Cassandry pojawił się grymas. Znów będzie musiała tłumaczyć te wszystkie rzeczy, aby na końcu dowiedzieć się, że i tak jest brzydulą?
            - Jestem ćwierć wilą - mruknęła obojętnie chowając nieprzeczytany do końca list do koperty. Nie zwracając uwagi na Giselle podniosła się i wrzuciła pergamin do kufra.
            - To niemożliwe - zaprotestowała od razu niedowierzającym głosem.
            - Tak, wiem, bo jestem brzydka i nie widać u mnie nic co chociażby w małym stopniu by przypominało wilę - warknęła wściekła Cassandra podchodząc do okna by wyjrzeć na lekko oświetlone miasteczko.
            - Nie to miałam na myśli - powiedziała przepraszająco Blanche, a Cassie słysząc jej ton zrobiło się głupio.
            - Chodzi o to, że historię wili mają tylko uczennice Beuxbatons i wile. Podejrzewam, że twoje koleżanki nie będą miały tego przedmiotu. Madame Maxime bardzo szanuje ten przedmiot i zgodnie z wolą dyrektorki, która była wilą, nie mogą się tego uczyć wszyscy. Wiedza ta jest darem, która nie każdemu się należysz. Rozumiesz już chyba moje zdziwienie?
            Cassandra odwróciła się powoli analizując informacje, których właśnie dostarczyła jest Giselle. Czy mogła to traktować jako uśmiech losu? W końcu będzie się uczyć czegoś, czego pozostałe osoby z wymiany nie będą miały.
            - Jesteś wilą po ojcu? - Cassandra spojrzała na nią zaskoczona i pokręciła energicznie głową. Skąd tej dziewczynie przychodzą do głowy takie głupie pomysły?
            - Moja mama jest pół wilą, jej mama, czyli moja babcia, była wilą. Ojca nie znam - wzruszyła obojętnie ramionami zerkając na francuzkę.
            Giselle zaciskając usta wpatrywała się w jakiś punkt na ścianie. Wydawała się nad czymś rozmyślać i chyba musiała dość do zaskakującego wniosku, bo odmalowało się to na jej twarzy.
            - Bo widzisz... - zaczęła Gi nie bardzo wiedząc od czego zacząć. -  Praktycznie zawsze idzie rozpoznać wilę, pół wilę i ćwierć wilę, dalej już jest ciężej. Ale te trzy - patrzysz i już wiesz, o to jest wila! Czasami jednak zdarzają się wyjątki. Dzieje się to wtedy, gdy oboje rodziców przekaże swojej córce gen wili. W przypadku matki-wili dzieje się to zawsze, ale ojciec musi spełniać pewne warunki. Dokładnie nie wiem na czym to polega, ale jego matka musi być wilą. Wtedy przekazuje mu uśpiony gen. Gdyby się uaktywnił u niego to zyskałby status pół-wili, ale wiadomo na mężczyzn to nie działa. Dążę to tego, że prawdopodobnie twój ojciec przekazał ci ten gen. Matka uczyniła z ciebie ćwierć wilę, a ojciec pół-wilę
            Cassandra już nic nie rozumiała. W głowie miała taki mętlik i niemożliwym było aktualnie go poukładać.
            - Nie rozumiem.
            - Już tłumaczę - Giselle rozłożyła się na łóżku wiedząc, że zbiera się na długą rozmowę. - Chodzi o to, że jesteś pomiędzy jednym, a drugim. Naukowcy magiczni zwą to mutacją wilizyjną. Wychodzi wtedy coś na kształt, no nie wiem? Powiedzmy, że hybrydy.
            - Hybrydy?
            - Tak, bo taka osoba nie jest już zwykłą wilą. Jak wiesz posiadają one swego rodzaju czar. Im czystszej krwi jest wila tym potężniejszy jest czar. Znikają im szpecące blizny, ich rany szybciej się regenerują, mają ogromną charyzmę, którą wykorzystują do manipulowania ludźmi. Znikąd się nie wzięło powiedzenie „wila wyżej sra, niż dupę ma“. Są one zazwyczaj bardzo dumne i pewne siebie. Wyobraź teraz sobie, że rodzi się tak jakby podwójna wila. Geny wili otrzymuje zarówno od matki i ojca. Co czyni ją potężniejszą, gdyż jej czar jest niemalże podwojony.
            Cassie, aż otworzyła usta z wrażenia. Faktycznie, taka kobieta byłaby bardzo groźna. Mogłaby mieć w garści niemalże wszystkich i robić co jej się żywnie podoba. Szatynka wzdrygnęła się na samą myśl o tym co by się działo, gdyby taka osoba dostała się do władzy.
            - Jest pewne ale. W naturze wszystko musi być zbalansowane - kontynuowała Giselle poprawiając się na poduszkach. - Natura nie pozwalając tworzyć tak potężnego wybryku natury odbiera mu to, co jest dla niego najważniejsze.
            - Czyli co? - Cassandra była tak zainteresowana słowami Giselle, że już nie mogła wytrzymać z zaciekawienia.
            - Piękno - Blanche wzruszyła ramionami uśmiechając się do Cassie ciepło.
            Szatynka znieruchomiała. Czy, aby przypadkiem to ona nie była tym dziwnym willicznym mutantem? Nie, to by było niemożliwe. Przecież to wszystko brzmi tak nieprawdopodobnie.
            - To wykluczone. Niby czemu wcześniej o tym nie słyszałam? Przeczytałam wszystkie książki o wilach! - powiedziała wzburzona Cassandra wstając i podchodząc do okna mając nadzieję, że trochę ochłonie.
            - Takie przypadki zdarzają się raz na sto, dwieście, a nawet trzysta lat! Zauważ, że cały proces trwa trzy pokolenia. Dodatkowo nie każdy syn wili spełnia warunki, aby przenieść uśpiony gen na swoją córkę. Tu mamy kolejne eliminacje, gdyż to musi być córka. A co, gdy pierwszy urodzi się syn? Uśpiony gen po prostu przepada.
            - Super, czyli powstaje mutant, który przez swoją brzydotę zostaje wyeliminowany z życia towarzyskiego? - zironizowała Cassandra zamaszystym ruchem odrzucając warkocz na plecy i nerwowo poprawiając okulary.
            - Nie, według legendy natura zwraca piękno. Podobno jest ono zabierane po to, aby dziewczyna nauczyła się wszystkich tych emocji, których nigdy nie zazna będąc piękną. Musi nauczyć się empatii, prawdziwej miłości i przyjaźni. Musi znać ból i cierpienie. Musi nauczyć się, że cel zdobywa się ciężką pracą.
            Cassie nawet nie zauważyła kiedy Giselle wstała z łóżka. Dopiero dostrzegła to, kiedy poczuła dłoń na swoim ramieniu. To wszystko brzmiało jak niezwykle denna bajka dla dzieci. Z drugiej strony miało ogromny sens i było uzasadnione.
            - Nie wierzę w to - mruknęła po chwili marszcząc gniewnie nos.
            - Czyli wolisz tłumaczyć to sobie, że los tak chciał, abyś tak wyglądała? - mruknęła rozbawiona Giselle, na co Cassandra obdarowała ją tylko groźnym spojrzeniem.
            - To jak się to uruchamia? - widząc uniesioną brew francuski wywróciła oczami. - No co trzeba zrobić, aby odzyskać piękno?
            - No tu już sprawa ma się gorzej, bo nikt jak na razie tego nie wie.



Droga Megan,
Dziękuję za Twój list. Zmęczona sówka była bardzo zadowolona kiedy mi go oddała. Podróż minęła bardzo spokojnie. Wiesz, gadka szmatka po francusku i inne mało ciekawe rzeczy. Na czas wakacji zamieszkałam u Giselle Blanche. Wydaje się być całkiem sympatyczną dziewczyną. Czy wiesz, że będę się uczyła tańczyć? Jest to jeden z przedmiotów. Totalna porażka! Pewnie się zbłaźnię. I wiele będzie do tego okazji, ponieważ rytmika jest aż trzy razy w tygodniu! Meg, na co ja się porwałam?
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Cieszę się, że pojechałaś do Hiszpanii. Może i ja tam kiedyś wrócę. Tylko nie podrywaj wszystkich facetów w zasięgu Twojego wzroku!
Całuję, Cassie

P.S. Giselle namówiła mnie, abym zapuściła grzywkę. Niech stracę.


_____________________
I jest pierwszy rozdział! Niby piszę "opka" od kiedy pamięcią sięgam, ale nie znalazłam jeszcze swojego stylu. Na razie nadal błądzę w ciemności, ale kiedyś w końcu zatknę się na jakąś lampę. Jak mnie dzisiaj wzięło na refleksje :)
Rozdziały pewnie nie będą się ukazywać jakoś super często, ale chciałbym publikować co tydzień (niedoczekanie moje).

Obserwatorzy