piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 4: Ene, due, rike, fake!

Lawson - Juliet

            - Cassandro, masz jakieś pytania? - zapytała uprzejmie nauczycielka patrząc na skrzętnie wszystko notującą dziewczynę.
            Cassie oczywiście już na pierwszych zajęciach zapytała o mutację wilizyjną i wszystko temu podobne. W przeciągu tego miesiąca dowiedziała się jak wyglądają i zachowują się czyste wile, w jaki sposób dziedziczone są geny, poznała także ich cechy charakterystyczne.
            - Skąd wile pochodzą? Z Francji? Bo przecież tutaj jest ich najwięcej... - zamyśliła się drapiąc końcówką pióra po brodzie.
            Profesorka uśmiechnęła się ciepło jak zwykle zaskoczona szczegółowością pytań dziewczyny.
- Oh nie, nie. Wile są Słowiankami, ale z racji różnych przyczyn przeniosły się do bezpiecznej Francji.
            - Przyczyn? Ma pani na myśli wojny?
            - Także liczne zmiany terytorialne - wtrąciła Giselle, która zawsze siedziała wyluzowana z ciekawością wsłuchując się w słowa nauczycielki.
            - No i nie można zapominać, że były bardzo przydatne w wojnach politycznych. Jak już wiesz, mają niesłychaną charyzmę i samymi słowami mogą zdziałać na prawdę wiele. Zaczęto więc na nie polować.
            - Polować? Ale po co?
            - Bo wile są raczej zamkniętą społecznością, nie lubią jak ktoś im dyktuje co mają robić. Więc kiedy taką złapano, a nie chciała współpracować, zabijano ją publicznie, oczywiście nie przed mugolami. Wile są bardzo pamiętliwe, więc jak już by się jej udało uwolnić, co pewnie nie zajęło by wiele czasu, to swoich oprawców doprowadziłaby do szaleństwa.
            Cassandra zamyśliła się. Z tego co mówiła kobieta to wile faktycznie miały przechlapane. W sumie nic dziwnego, że się ukrywały. Sama by tak pewnie zrobiła. A gdy doszedł do niej sens tej myśli zaśmiała się gorzko w duchu. Przecież była w jakiejś tam części wilą.
            - Co do tego, że są Słowiankami. A co z Bułgarią? W Dumstrangu nie było żadnej wili, nawet w drzewach genealogicznych nie było żadnej Bułgarki.
            Giselle spojrzała na nią zaskoczona. Bo kto normalny przegląda całe drzewa rodzinne zarówno starych jak i nowych rodów wywodzących się od wili? W sumie powinna się już przyzwyczaić, że Cassandra wykazuje bardzo duże zainteresowanie książkami w przeciwieństwie do niej samej.
            - Mówimy tutaj o Słowianach zachodnich, czyli Polska, Czechy, Słowacja...
            - To by tłumaczyło, dlaczego zawsze są to blondynki - mruknęła pod nosem, kątem oka dostrzegając, że profesorka uśmiecha się pobłażliwie.
            - Na dzisiaj koniec zajęć - nauczycielka z serdecznym uśmiechem zaczęła zbierać swoje rzeczy.
            - Chodź, Lelle, teraz mamy dzikie pląsy - burknęła pod nosem Cassandra z miną cierpiętnika zbierając książki oraz pergaminy i byle jak wrzucając je do torby.
*
            - Czym twój tata właściwie się zajmuje? - Cassandra czubkiem palca poprawiła okulary po czym zaciekawione spojrzenie przeniosła na Giselle.
            Zmierzały właśnie do miejsca, w którym pracował Albert Blanche, ojciec Gi. Rodzice Lelle stwierdzili, że bardzo dobrze będzie jak dziewczyny pójdą się trochę wyluzować. Cokolwiek to miało znaczyć.
            - Pracuje w branży rozrywkowej. Zmęczeni pracą w biurach czarodzieje przychodzą do niego, aby się trochę rozerwać. Oferuje różnego typu rozrywki, ale największą furorę robią wyścigi i ogólnie jazda samochodami - Giselle uśmiechała się szeroko, zadowolona z tego co ich czeka, na co Cassandra momentalnie zmarszczyła nos.
            - Co masz na myśli? U nas Ministerstwo Magii ma jakieś ulepszone magicznie samochody. Kilka lat temu jacyś uczniowie rozbili się takim na Wierzbie Bijącej. Ale była wtedy afera...
            Giselle momentalnie zaciekawiła się ową aferą, ale samochody były dla niej jednak ciekawsze.
            - Tatko ma najnowsze modele mugolskich samochodów sportowych! No ma też inne, ale te są najlepsze. Oczywiście tor i same auta są zaczarowane tak, aby nikomu nie stała się krzywda. Ale ta adrenalina kiedy prowadzisz taką bestię jest nie do opisania! - oczy Giselle błyszczały dziko, a na ustach cały czas widniał uśmiech.
            - Ale ja nie umiem jeździć samochodem. Zresztą, czy nie jesteśmy na to za młode? - Cassie zdecydowanie wolałaby bardziej siedzieć dalej w pokoju i czytać książkę. Póki co jazda szybkim autem, ani trochę do niej nie przemawiała.
            - O to się nie martw! Nauczę cię dokładnie wszystkiego! - zawołała z entuzjazmem brunetka. -  Po torze mogą jeździć wszyscy, którzy ukończyli czternaście lat, więc nie widzę przeszkód.
            Cassandra doskonale wiedziała, że te bitwę przegrała i nie ma dla niej ucieczki.

            Krukonka siedziała w starszym żółtym Mitsubishi. Oczywiście Giselle nie była w stanie się powstrzymać i opowiedziała jej co nieco o tym samochodzie przy okazji wspominając wydarzenia z nim wspomniane.
            - Tu jest kierownica.
            - Na galopujące gorgony, nie jestem aż tak głupia - mruknęła nieco niegrzecznie Cassandra kręcąc się w fotelu na miejscu kierowcy. Przypięta czarnym pasem czuła się co najmniej dziwnie.
            - Wybacz - Giselle uśmiechnęła się przepraszająco. - Na dole masz pedały, kolejno od lewej sprzęgło, hamulec i gaz. Hamulec i gaz no to wiadomo do czego służą, za to sprzęgło potrzebne jest przy zmianie biegów.
            - Zmianie czego? - zapytała Cass zdziwiona na co Giselle uśmiechnęła się pobłażliwie.
            - Tego - tutaj wskazała na drążek wystający z podłogi. - Im szybciej chcesz jechać, tym większy bieg musisz wrzucić. Zaczynając od podstaw, przekręć klucz w stacyjce.
            Cassandra spojrzała na nią jak na przybysza z innej planety. Miała wrażenie jakby Lelle mówiła do niej w zupełnie innym języku, a przecież rozumiała każde słowo. Teraz żałowała, że odpuściła sobie mugoloznastwo.
            - To będzie cięższe niż myślałam - westchnęła głośno Giselle wpatrując się w sufit samochodu.

*

Jessica Jean - Black Box


            Dwie dziewczyny leżały na podłodze co jakiś czas podjadając przeróżne słodycze, które były ustawione koło nich. Tak odmiennie różne, jednak w tym momencie tak podobne. Ich wygląd diametralnie się różnił, jednak obie były zagubione stojąc na drodze, która nigdzie dalej nie prowadziła.
            - Dobrze, że trafiło ci się mieszkać u Giselle - powiedziała nagle Isabela prostując się i z uwagą przyglądając krukonce.
            Cassandra zdziwiona uniosła brwi nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli.
            - Ona dobrze na ciebie wpływa - wytłumaczyła Mounvelle wzruszając ramionami.
            - Czy ty, aby na pewno się dobrze czujesz? - roześmiała się Cassandra. - Martwisz się o mnie?
            Cassie w głowie się nie mieściło, że ślizgonka może mieć wobec niej jakieś dobre intencje. Może to była jakaś podpucha? Ale jedno musiała przyznać, Giselle jest wspaniała.
            - Po prostu jesteś na prawdę w porządku. Głupio mi teraz kiedy sobie pomyślę jak się zachowywałam wcześniej. Oceniłam po okładce i doczepionych etykietach - Isabela spuściła głowę nie mogąc już dłużej wytrzymać bystrego spojrzenia Cassandry. Miała tak ogromne wyrzuty sumienia, że gdyby tylko miały one zęby to zjadłyby cały świat.
            Dopiero tutaj, we Francji, dostrzegła, że dziewczyna jest niesamowicie inteligentna i ma specyficzne poczucie humoru. Była kimś więcej niż zwykłą kujonicą. Miała osobowość, twardo stąpała po ziemi, ale była delikatna, a swoją niewinnością aż emanowała.
            - Spoko, było minęło. Przyzwyczaiłam się - Cassandra uśmiechnęła się delikatnie, a w oczach Isabeli urosła. Czuła wobec niej podziw, że tak dzielnie znosiła te wszystkie lata tortury.
            - Dobrze, że Giselle wpadła na ten babski wieczór, współczuję ci przebywania z Florence - krukonka skrzywiła się nieznacznie na co Isabela zareagowała śmiechem.
            - Tak, ona jest okropna. Szczególnie, że papla po tym francusku jak głupia. Myślałam, że dobrze znam ten język, ale z nią się dogadać to istna katorga. - skrzywiła się nieznacznie wrzucając do ust ognistą żelkę, a po chwili z jej uszu buchnęła para co wywołało wybuch śmiechu u Cassandry.
            Isabela wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a po zjedzeniu kolejnego cukierka buchnęła ogniem niczym rasowy smok. Cassie nie mogąc się opanować chwyciła ciasto, a kiedy już się choć trochę uspokoiła ugryzła kawałek. Razem z głośnym trzaskiem zamieniła się w żółciutkiego kanarka energicznie machającego skrzydełkami. Wybuch śmiechu ślizgonki zagłuszył dzwonek do drzwi, jednak dziewczyny zbytnio się tym nie przejęły. Leżąc ze śmiechu na podłodze, dodatkowo lekko podchmielone winem letnim, cieszyły się ze swojego towarzystwa podjadając to coraz dziwniejsze smakołyki.
            - A wam co? - Giselle stanęła w drzwiach pokoju patrząc z uwagą na dziewczyny, które chichotały cały czas.
            - Isabela odkryła w sobie prawdziwego smoka! - parsknęła Cassandra, a na potwierdzenie jej słów Mounvelle zionęła ogniem, a para jej poszła uszami.
            - Cass, nie bądź taka bez winy. Z ciebie za to uroczy kanarek jest! - śmiejąc się wysmarowała jej twarz kremówką, więc chcąc nie chcąc Meadowes po chwili latała po pokoju.
            Giselle wywróciła teatralnie oczami uśmiechając się pobłażliwie. Momentalnie odwróciła się przypominając sobie, że przecież mają gości. Zostawiając na chwilę rozśmieszone dziewczyny przechyliła się przez barierkę schodów.
            - Ruchy! - krzyknęła ponaglająco. Odpowiedziały jej pomruki i już po chwili towarzystwo, z paplająca Florence na czele, stanęło w progu pokoju nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
            Cassandra odrzuciła gdzieś na bok okulary starając się za wszelką cenę usunąć ciasto z twarzy robiąc przy tym niezwykle oburzoną minę. Nagle zaprzestała tej czynności i z szatańskim uśmiechem chwyciła słodycze i wepchnęła do buzi, niczego niespodziewającej się i roześmianej, Isabeli. Dziewczyna zakrztusiła się, a już po chwili była kanarkiem ziejącym ogniem. Głośny śmiech Cassandry wypełnił pomieszczenie.
            - Jak z dziećmi - Gi zaśmiała się.
            Nadal rozbawione spojrzały w kierunku drzwi i momentalnie ucichły. Isabela zmarszczyła niezadowolona brwi, a Cassandra, po odnalezieniu okularów i włożeniu ich na nos, zmieszała się widząc kogo przyprowadziła Giselle.
            - Widzę, że wesoło macie - bardziej stwierdził niż zapytał Gabriel wchodząc do pokoju. Ślizgonka z krukonką momentalnie wymieniły się spojrzeniami dochodząc do tego samego wniosku, luźna atmosfera poszła się kochać. Tym bardziej utwierdził ich w tym fakt, że Florence momentalnie dopadła się do Gabriela bombardując go gradem słów.
            - Nadal nie wiem czemu się z nią przyjaźnisz - mruknął rozbawiony Pierre kładąc dłoń na ramieniu zirytowanej Giselle. Dziewczyna wywróciła tylko oczami odbierając od niego butelkę napoju wyskokowego wskazując dłonią, aby się rozgościł.

Jessica Sutta - Show Me


            Cała piątka rozsiadła się po pokoju. Isabela z Cassandra nadal siedziały na podłodze, obok nich na fotelu rozłożył się Pierre, Gabriel zajął łóżko Giselle z przyczepioną do niego Florence, zaś sama Lelle oparła się o parapet rozlewając alkohol do szklaneczek. Bo chwili każdy już trzymał w dłoni szkło z trunkiem. W pomieszczeniu jedynie co było słychać to wysoki szczebiot Flo.
            - Żabojadka - mruknęła po angielsku Isabela w kierunku Flo, tym samym powodując, że Cassandra parsknęła niekontrolowanym śmiechem. Zaciekawione spojrzenia powędrowały w kierunku krukonki, która zasłaniając twarz włosami przełknęła spokojnie płyn nadal trzęsąc się ze śmiechu.
            - Ale zobacz, nawet z twarzy ją przypomina - dodała ślizgonka w ojczystym języku. Obie jednocześnie spojrzały w kierunku Florence i wybuchły śmiechem. Sama zainteresowana spojrzała na nie po chwili o to tylko dlatego, że od dłuższego czas tam był utkwiony wzrok Gabriela.
            - A wam co? - Flo próbowała ukryć swoje oburzenie, ale dość marnie jej to szło.
            - Nic, nic. Po prostu nam kogoś przypominasz - Cassandra niewinnie uśmiechnęła się, a Isabela w tym czasie powiedziała bezgłośnie do Pierra "żaba", co nie umknęło uwadze Giselle i Gabriela. Lelle wzniosła oczy ku niebu, a mężczyźni uśmiechnęli się głupawo.
            - Już niejedna osoba mi mówi, że jestem podobna do pewnej hiszpańskiej modelki, która udając mugolkę osiągnęła duży sukces - rzekła nieskromnie Florence odrzucając na plecy swoje włosy. Gabriel, który dostał nimi po twarzy, krzywiąc się nieznacznie odsunął się od dziewczyny.
            Atmosfera znacznie się rozluźniła kiedy już każdy łyknął trochę alkoholu. Isabela wdała się w rozmowę z Cassandrą o różnicach i podobieństwach Anglii z Francją. Pierre i Giselle z ożywieniem rozmawiali o Quiditchu.
            - Może zagramy w butelkę? - zaproponował Gabriel widocznie zmęczony towarzystwem nieustannie gadającej Florence.
            Isabela aż przyklasnęła w dłonie na ten pomysł. Pierre wyszczerzył się od ucha do ucha. Cassandra wymieniła przerażone spojrzenie z Giselle, która również nie była zachwycona tym pomysłem. Flo zrobiła naburmuszoną minę, gdyż nie spodobało jej się to, że Gabriel przerwał jej przemowę w tak brutalny sposób.
            Chcąc nie chcąc usiedli w kółku na podłodze, a na środku Giselle postawiła pustą butelkę po winie letnim.
            Cassandra miała przeczucie, że to się źle skończy mimo, że pierwszy raz będzie uczestniczyła w tego typu grze. Pytanie czy wyzwanie, zdawała sobie sprawę iż obecna sytuacja może być dla niej kompromitująca. Pytania zazwyczaj były bardzo osobiste i dotyczyły rzeczy, których na pewno nie chciała nikomu powiedzieć. Z kolei wyzwania często były pocałunkami czy innymi rzeczami, których Cassandra nigdy nie robiła i nie miała ochoty robić przy wszystkich. Jednym słowem była przerażona.
            Giselle zdawała się zauważać jej stan i obawy, bo już po chwili posłała jej ciepły uśmiech, jakby chciała zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Szkoda tylko, że Cassandra doskonale wiedziała, że nie będzie dobrze. Jej datę śmierci przypieczętowała Isabela.
            - A gdzie fałszoskop? - zadowolona uśmiechała się od ucha do ucha, a francuzi spojrzeli na nią lekko zdezorientowani zupełnie nie zważając na zbolały jęk Cass.
            - Stary, czemu my nigdy na to nie wpadliśmy? - Pierre drapiąc się po głowie spojrzał na Gabriela.
            - Jak to? Graliście w butelkę i nigdy nie używaliście fałszoskopu? - zapytała rozbawiona patrząc na nich z niedowierzaniem. Uczniowie Beuxbatons wzruszyli ramionami, ale już po chwili tuż obok butelki znajdował się kolorowy bączek.
            Po krótkiej kłótni kto zaczyna ("Kobiety mają pierwszeństwo!", "Ale Gabriel jako najstarszy powinien zacząć!", "Giselle, jako nasza śliczna gospodarz powinna zacząć", "Zamknij się, Pierre!"), w końcu wypadło na Lelle.
            Wzdychając ciężko brunetka chwyciła szklaną butelkę i zakręciła ją mocno. Już po chwili wskazywała na Pierra.
            - Wyzwanie - odparł dumnie z szerokim uśmiechem. Giselle skwitowała to wywróceniem oczami.
            - Idź na dół przynieś prażynki - odparła po chwili patrząc na pustą miskę po chrupkach. Zaczęła łagodnie, bo w sumie nie wiedziała co ma wymyśleć.
            Chłopak wyraźnie załamany takim banalnym zadaniem wyszedł z pokoju, aby już po chwili wrócić z paczką chrupek. Zatarł ręce jakby szykował coś iście szatańskiego i zakręcił butelką, która wyznaczyła Isabelę.
            - Jako, że nie podoba mi się twój uśmieszek i jesteś facetem wybieram pytanie - powiedziała rozsiadając się wygodniej upewniając wszystkich, że nie ma najmniejszego zamiaru wstawać.
            Pierra widocznie nie ucieszyła ta wiadomość, bo jego dumna postawa nagle sflaczała.
            - Grasz w Quiditcha? - westchnął zrezygnowany.
            - Gram, ale nie w szkolnej drużynie, bo ślizgoni nie chcą dziewczyn w drużynie - zmarszczyła gniewnie brwi.
            - To pewnie, dlatego przegrywacie z Gryffindorem - Cassandra przekrzywiła głowę jakby właśnie odkryła coś bardzo ważnego.
            To była prawda. W drużynie Slytherinu, od kiedy Cassandra pojawiła się w Hogwarcie, nigdy nie było żadnej dziewczyny. Wcześniej sądziła, że po prostu w domu węża nie ma dziewczyn potrafiących grać. Meadowes była tego zdania, że kobieta czasem była bardzo potrzebna w miejscu, gdzie testosteron, aż kipiał.
            Isabela widocznie poczuła się obrażona stwierdzeniem dziewczyny, bo posłała jej nieprzychylnie spojrzenie.
            - Ravenclaw nigdy nie zajął chociaż drugiego miejsca - mruknęła rozjuszona ślizgonka.
            Cassie wzruszyła ramionami jakby mało ją to obchodziło. I faktycznie tak było. O quiditchu wiedziała tylko konieczne podstawy. Znała mniej więcej reguły, kibicowała swojemu domowi, ale nic więcej.
            - Dobrze wiesz, że mało nas to obchodzi - na ustach Cassandry pojawił się delikatny uśmiech, na co poddając się Isabela westchnęła cicho.
- Taa... Wiem. I dobrze, bo mamy większe szanse na puchar domów! - powiedziała po chwili wyraźnie zadowolona. Krukonka roześmiała się z pobłażaniem kiwając głową. Pogoniła ją gestem ręki widząc, że reszta zgromadzonych średnio wie o co chodzi.
W czasie, gdy gra postępowała ubywało także alkoholu. Pytania stały się śmielsze, a zadania bardziej wyzywające. Można powiedzieć, że rozkręcili się już na całego. Pierre był przeszczęśliwy, przed chwilą Giselle musiała dać mu buziaka, więc z rozmachem zakręcił butelką.
- Gabrielu, czego sobie życzysz? - zapytał schylając głowę w iście gentelmeńskim geście, co wywołało wybuch śmiechu wśród zebranych. Chłopak zaczął udawać, że się zastanawia.
- Niech no pomyślę... No niech będzie wyzwanie - uśmiechnął się łobuzersko momentalnie prostując plecy.
- Okeeej, to buziak od Gabriela leci do... Ene, due, rike - tu wskazał na Giselle potem Isabelę i Florence. - fake! Naszą dzisiejszą zwyciężczynią jest Cassandra! Brawa dla tej pani! - zawołał Pierre śmiejąc się do rozpuku.

Cassandra miała wrażenie jakby właśnie zapomniała jak się oddycha.


___________________________________
I jest kolejny rozdział! Parę dni opóźnienia, gdyż przez ten cały wyjazd byłam strasznie zmęczona. Można powiedzieć, ze dopiero dzisiaj to wszystko odespałam, ale i tak pewnie nie do końca. I błagam was, jeśli ktoś czyta moje wypociny niech pisze komentarz. Może to być nawet krótkie "Fajne", czy też "Podoba mi się", albo "Nie podoba mi się". Bo czasem mam wrażenie, że piszę dla siebie, a tak na prawdę robię to dla was.
Postaram się dodać coś na święta, lecz rozdział, który będzie świąteczny na pewno ukaże się dużo później, bo po prostu nie dam rady wszystkiego opisać w dwa tygodnie.
Dobra, na dzisiaj koniec ogłoszeń parafialnych. Całusy!

środa, 27 listopada 2013

Rozdział 3: qDitch

KASE and WRETHOV - Brak Down

            Cassandra nauczyła się bardzo ważnej lekcji po minionym weekendzie. Doszła do wniosku, że już nigdy więcej nie tknie jakiegokolwiek alkoholu nie mając przy sobie eliksiru na kaca.
            Giselle była bardzo rozbawiona tym faktem, do momentu, w którym Cassandra prawie by ją zabiła wzrokiem. Wtedy uciszyła się i umknęła do ogrodu wymyślając błahą wymówkę.
            Można powiedzieć, że wszystkie dni mijały tak samo. Giselle zmuszała Cassie, aby ta pojawiała się na każdej rytmice, pomagała jej nawet uczyć się chodzenia na obcasach w domu (co oczywiście nie obyło się bez upadków i siniaków), opalały się na plaży (tylko we dwie, bo Cassandra nie chciała nikomu pokazywać ciała), Cass pilnie uczyła się na wszystkich lekcjach zyskując pochwały, w weekendy chodziły na ogniska. I tu się trochę sprawa komplikowała.
            Florence była bardzo zła na Cassandrę. Jak zdążyła to ostatnio wywnioskować krukonka, była zazdrosna, bo ona rozmawiała z Gabrielem. Tym Gabrielem, o którym śmiało można powiedzieć, że spadł z Olimpu. Na samą myśl o tym chciało się Cassie śmiać, bo przecież Flora nie miała żadnych podstaw do bycia zazdrosną, no bo o co?
            Nie mogąc już wytrzymać tego napięcia powiedziała o całej sytuacji Giselle. Dziewczyna roześmiała się perliście tłumacząc, że Flora podkochuje się w nim od kilku lat, a on  nie zwraca na nią nawet uwagi. Ta wiadomość jednak nie pomogła Cassandrze w dalszym znoszeniu docinek kierowanych do niej z ust Florence.
            Dodatkowym szokiem dla Meadowes było to, że od czasu pierwszego ogniska Isabela Mounvelle zaczęła traktować ją jak koleżankę, a nie jak uciekinierkę z Akademii Stworów. Nie była taka głupia jak wydawała się na początku. Cassandra mogła normalnie z nią porozmawiać na wszelakie tematy, oczywiście szerokim łukiem omijając temat mody.

            Cassandra razem z Giselle i jej koleżankami szły na rytmikę. Za każdym razem na zajęciach pokazywało się więcej osób. Otóż uczniowie Beuxbatons bardzo lubili wszelakie zajęcia artystyczne, a taniec należał do ich ulubionych.
            - Giselle, czy twoja ekscytacja ma we mnie wzbudzić prawo do niepokoju? - Cassandra przypatrywała się uważnie koleżance, która szła w podskokach uśmiechnięta od ucha do ucha. Takie zachowanie zazwyczaj zwiastowało coś, co krukonce niekoniecznie się spodoba.
            - Dzisiaj będziemy ćwiczyć taniec w butach na obcasie - oznajmiła wesołym tonem i dopiero po chwili zorientowała się, że Cassie zatrzymała się. - Nie martw się, wzięłam twoje szpilki - radośnie poklepała swoją torbę.
            Meadowes przeniosła wzrok na uczennice Beuxbatons i zdała sobie sprawę, że są one szczęśliwe tak samo jak Giselle. Czyli akurat ta dziedzina tańca musiała się cieszyć u dziewcząt sporą popularnością. Zrezygnowana przejechała dłonią po twarzy uznając, że dzisiaj czeka ją śmierć.

            Podniecone szepty dziewcząt przerwał głos trenerki, która pojawiła się na środku postukując obcasami. Uśmiechała się szeroko patrząc na swoje uczennice dokładnie wiedząc na co one czekają.
            - Dzisiaj, moje drogie, poskaczemy sobie trochę na szpilkach - zawołała radośnie przy akompaniamencie wiwatów dziewczyn.
            Cassandra krytycznie spojrzała na buty przed nią. Ich czerń była zbliżona do granatu przez co czerwona podeszwa doskonale odcinała się kolorystycznie. Platforma wynosząca cztery centymetry powodowała, że te prawie trzynastocentymetrowe szpile były zdolne do tego, aby w nich chodzić. W każdym razie dla Giselle. Cassandra miała nadal lekkie problemy i nie czuła się w nich swobodnie. A teraz ma je założyć na stopy i w nich pajacować. Koniec świata.
            - Cassandro, czy coś się stało? - Georgine wyrosła przed nią tak nagle, że podskoczyła przerażona.
            - Czy to konieczne? - zapytała marszcząc nos i podbródkiem wskazując buty. - Jestem pewna, że kiedy w nich podskoczę to się połamią - chwytała się każdej wymówki byleby uniknąć ich włożenia.
            - Złotko, to są buty od Russou, nie ma nawet takiej opcji, aby coś im się stało - zapewniła ją z gorącym uśmiechem Georgina, a wokół nich momentalnie zjawiły się wszystkie dziewczyny z nabożną czcią patrząc na szpilki.
            - Ehm... Powiedzmy, że nie jestem stworzona do tego, aby w nich paja... skakać - poprawiła się szybko splatając dłonie za plecami. Miała poważne obawy co do tego tańca-połamańca. Była niemalże pewna tego, że po czterech krokach zaliczy zjawiskową glebę.
            - Cassandro, uwierz mi na słowo, że ci się tak tylko wydaje.
            Georgina kładąc jej dłoń na ramieniu odciągnęła ich od wścibskich uszu dziewczyn.
            - Mademoiselle Georgine, ja i szpilki to fatalne połączenie - powiedziała błagalnie mając nadzieję, że uda jej się udobruchać instruktorkę.
            - Cassandro, wiem, że nie czujesz się komfortowo w tych butach, a twoja pewność siebie leży na podłodze i kwiczy - zaskoczona Cassie uniosła brwi. - Musisz uwierzyć w siebie, poczuć się kobietą! Pamiętaj, że matka natura o nikim nie zapomina - dodała z tajemniczym błyskiem w oku.
            Co ma piernik do wiatraka? przyszło na myśl Cass kiedy patrzyła za oddalającą się postacią kobiety. Stwierdzając, że zajmie się rozmyśleniami na ten temat później, podreptała na swoje miejsce z obawą wsuwając na stopy szpilki.
            Stała w nich pewnie, gorzej się miała sytuacja kiedy musiała pokonać dłuższy dystans. A kiedy doszły skoki Cassandra o mało co, by nie powitała podłogi twarzą, gdyby nie szybka reakcja Georgine.
            Kiedy już wieczorem leżała w łóżku i myślała o zajęciach tanecznych z bólem stwierdziła, że to była łatwizna z tym co ją czeka. Otóż na koniec lekcji, Georgina zaprezentowała im cały układ, który rzekomo mają pokazać po powrocie do Hogwartu w grudniu.
            Na szczęście, zapewne nie przeżyję do tego czasu, z tą myślą usnęła zupełnie zapominając o wszystkim.

Britney Spears - Work B**ch 


            Giselle krzątała się po pokoju nawet nie starając się być cicho, bo zaraz i tak miała zamiar obudzić Cassandrę. Zdążyła już się ubrać i naszykować ciuchy dla Cassie. Mniej więcej ogarnęła sypialnię, poukładała podręczniki, pergaminy i kałamarze, przy których szatynka siedziała pół nocy. Nie mając już nic więcej do zrobienia oraz czując burczenie w brzuchu, podeszła do słodko śpiącej dziewczyny.
            - Cass! - krzyknęła doskonale zdając sobie sprawę, że tylko tym sposobem może ją dobudzić.
            Meadowes odwróciła się do niej plecami nakrywając głowę kołdrą.
            - Wstawaj! Dochodzi już dziewiąta! - krzyczała próbując wyrwać z rąk koleżanki pościel.
            - Lelle, bądź taka miła i odwal się ode mnie - warknęła Cassandra przyjmując pozycję embrionalną, gdy Giselle zabrała jej kołdrę.
            - Na litość anielską! Jesteś już tutaj ponad trzy tygodnie i jeszcze nie przyzwyczaiłaś się do wczesnego wstawania?! - zawołała wzburzona Gi brutalnie zrzucając Cass z łóżka.
            - Pogrzało cię?! Nie wystarczy ci, że na tej śmiesznej rytmice prawie ciągle ląduje na podłodze? - syknęła krukonka rozmasowując obity tyłek.
            Giselle uśmiechnęła się prześlicznie, a jej oczy błyszczały dziko. Cassandra już bardzo dobrze wiedziała, że taki wyraz twarzy nie oznacza nic dobrego. Był to alarm. Alarm, aby wiać tam, gdzie pieprz rośnie!
            - Nie, nie zgadzam się! - zawołała od razu Cassie momentalnie stając na nogach groźnie przypatrując się brunetce.
            - Ale nawet nie wiesz na co - Giselle roześmiała się wesoło podnosząc z łóżka.
            - I chyba nie chce wiedzieć - mruknęła pod nosem Meadowes.
            - Ależ owszem, chcesz - odparła Blanche nic sobie nie robiąc ze spojrzenia koleżanki, którego pozazdrościł by jej sam bazyliszek. - Zaraz, od kiedy mówisz do mnie Lelle? - dopiero teraz dotarło do niej co wcześniej na śpiocha mówiła dziewczyna.
            - Em... Od dzisiaj? - zapytała bezradnie wzruszając ramionami. Gi machnęła tylko ręką. Wzięła z krzesła czyste ubrania i rzuciła w stronę Cassandry.
            - Twoja mama pozwoliła mi robić zakupy za ciebie - powiedziała brunetka z szerokim uśmiechem machając świstkiem pergaminu.
            Cassandra zrobiła wielkie oczy nie dowierzając w to, co usłyszała. To było tak niemożliwe, a zarazem jak najbardziej realne, że nie mieściło jej się to w głowie. Kiedy jednak wyobraziła sobie sytuację, w której jej mama odczytuje list zdała sobie sprawę, że to jest jak najbardziej możliwe.
            Niczym ryba wyjęta z wody, otwierając i zamykając usta, schyliła się po ubrania, które niechcący opuściła.
            - Ty chyba sobie ze mnie jaja robisz - Cassie miała ochotę potraktować Giselle rictusemprą, wpakować do trumny i zakopać głęboko pod ziemią. Może wtedy ta sytuacja nie wydawałaby jej się taka zabawna i nie urządzała Cassandrze takiego piekła.
            Zdegustowana uniosła obie ręce przypatrując się krytycznie ciuchom. W jednej dłoni trzymała stanik, mocno usztywniany, elastyczny i bardziej zabudowany, zaś w drugiej elastyczne rajstopy, w których odcięto materiał poniżej kostki.
            - Co to ma być?! - zawołała przerażona.
            Giselle teatralnie wywracając oczami rzuciła się na łóżko, które przed chwilą zajmowała szatynka.
            - Sportowy stanik i legginsy - wyjaśniła jakby tłumaczyła małemu dziecku, że czekoladowe żaby są szybkie, więc musisz jeszcze szybciej im odgryźć głowę.
            - Cokolwiek wymyśliłaś, ja nie chcę! - zawołała zrozpaczona Cassie. - Nie włożę tego na siebie! Cały brzuch mi będzie widać, tyłek i... i w ogóle! Ja nie chcę!
            - Będziemy biegać codziennie rano. I to nie jest tylko mój pomysł! - dodała od razu widząc mordercze spojrzenie Meadowes. - Georgine stwierdziła, że to bardzo dobry pomysł, bo wyrobi Ci kondycję. Przypomniała mi oczywiście o odpowiednim ubiorze i butach - w tym momencie pacnęła się w czoło, po czym zamaszystym ruchem otworzyła szafę.
            Pogrzebała chwilę między pudełkami, aż w końcu wyjęła jedno wręczając je Cassandrze. Ta widząc jej ponaglające spojrzenie, zsunęła pokrywę, na której znajdował się mały znicz, a jej oczom ukazały się czarne adidasy z błękitnymi wstawkami. Cassie spojrzała na spodnie i top sportowy stwierdzając, że całość komponuje się kolorystycznie. W czarnych legginsach guma na pasie była błękitna, zaś top był cały w tym kolorze.
            - Twoja mama napisała, że niebieski to twój ulubiony kolor - Giselle uśmiechnęła się szeroko nic sobie nie robiąc z podłego humoru koleżanki. - qDitch to najlepsza firma! To u nich zamawiają stroje praktycznie wszystkie drużyny Quiditcha. Zamówiłam ci jeszcze bluzę, ale przyjdzie dopiero za parę dni. Będziesz miała na plecach napis Cassandra! No bo w legginsach na tyłku masz Meadowes.
            Zrozpaczona Cassie przejechała dłonią po twarzy nie wiedząc czy ma się śmiać, czy płakać. Otóż krukonka nigdy nie uprawiała żadnego sportu, nigdy nie chodziła w takich skąpych ciuszkach, a tym bardziej nigdy nie miała czegoś od qDitch'a!
            - Ale podoba ci się, prawda? Szukałam ich specjalnie dla ciebie - Giselle spojrzała na nią smutno spuszczając po chwili głowę i splatając dłonie na podołku.
            Nie mając serca jej odmówić przytaknęła słowom dziewczyny, dziękując za tak wspaniały gest.
            Pół godziny później przeklinała w duchu samą siebie, za to, że dała się nabrać na słodkie oczka Giselle. To było najgorsze pół godziny jej życia. Nijak się miała do tej przebieżki rytmika, która teraz wręcz wydawała się przyjemna, bo przecież kręcenie biodrami jest o wiele mniej męczące niż zmuszanie swoich nóg do morderczego maratonu.
            Wymęczona opadła na kamień od razu wkładając głowę między nogi. Kolejna lekcja, która wyniosła od Mademoiselle Georgine. Nagle słońce przestało grzać w jej głowę, domyślając się, że to Giselle warknęła pod nosem.
            - Lelle, na gacie Merlina, nienawidzę cię - wycedziła przez zaciśnięte zęby powoli podnosząc głowę. Momentalnie nabrała wody w usta zdając sobie sprawę, że Gi kuca obok krztusząc się ze śmiechu, a przed nią stoi nikt inny jak Gabriel we własnej osobie.
            Cassandra momentalnie spuściła głowę rzucając przerażone spojrzenie Giselle. Po chwili samym wzrokiem dała jej znać, że jak tylko zostaną same jest martwa.
            - To miłe, że zdrobnienie naszej wspaniałej koleżanki - tutaj uśmiechnął się złośliwie do Gi, której oczy ciskały błyskawice - przyjęło się u ciebie.
            Z ust Cassandry wydobyło się ciche mwph, gdyż niezdolna była powiedzieć cokolwiek. Nerwowym ruchem poprawiła okulary na nosie patrząc wszędzie tylko nie na chłopaka, który onieśmielał ją do tego stopnia, że miała ochotę iść utopić się w morzu, które było w zasięgu jej wzroku.
            - Biegacie? Mogę się dołączyć? - Gabriel uśmiechnął się nieziemsko, a Cassandra miała wrażenie, że jej język zaplątał się w supeł, gdyż odmówił współpracy.
            Z pomocą nadeszła jej Giselle...
            - Oczywiście! Właśnie miałyśmy zacząć wracać!
            ... albo i nie.
            Cassie jęknęła w duchu błagalnie wpatrując się w Lelle, jednak ta uśmiechała się od ucha do ucha. Czuła się jakby zaraz miała się zapaść pod ziemię, a jeśli to by się nie stało, to poszłaby na plażę i zakopała się w piasku.
            - Komu w drogę, temu w czas! - zawołała radośnie Giselle podskakując dwa razy.
            Rozważania, na temat długiej i wyjątkowo bolesnej śmierci Blanche, przerwała Cassie ręka, która pojawiła jej się tuż przed oczami. Zaskoczona podniosła głowę i dostrzegła śmiejące się brązowe oczy Gabriela. Kompletnie nie panując nad swoim ciałem, chwyciła jego dłoń i po chwili już stała pewnie na nogach. Nieco zdezorientowana spojrzała na Giselle, której mina była nietęga, a później na Gabriela, który obdarzył ją najśliczniejszym uśmiechem jaki kiedykolwiek w życiu widziała, że aż zmiękły jej kolana. Jak w takim stanie ma biegać?!
            Zaciskając zęby ruszyła za Giselle, która narzuciła szaleńcze tempo. Czując palące mięśnie nie odpuszczała sobie ani trochę, doskonale wiedząc, że po prostu nie może sobie na to pozwolić w towarzystwie Gabriela (jakkolwiek głupia nie byłaby ta teoria).

            Niczym zombie, ostatkami sił pokonała schody i doczłapała się do łóżka z zamiarem nie wstawania z niego do końca życia. Była wykończona. Nie miała bladego pojęcia ile mil przebiegła, ale z pewnością za dużo.
            Za to Giselle, która przycupnęła obok niej, wydawała się być zaledwie lekko zdyszana. W tym momencie Cassandra oddałaby wszystkie skarby świata za jej kondycję.
            - Cassie, przysięgnij mi coś - odezwała się nagle z poważną miną.
            - Ale co? - zdziwiona spojrzała na nią nie mając siły nawet unieść głowy.
            - Ale obiecaj.
            - No, ale co?
            - Obiecaj, że będziesz uważała na Gabriela.
            - Em... Obiecuję?


Najukochańsza mamo! (Tak, to jest ironia)
Rozumiem, że mnie kochasz i o mnie się martwisz, ale nadanie Gieselle pozwolenia, aby kupowała dla mnie ciuchy to jak dodanie eliksiru czystej śmierci do soku! Zapewne znany już Ci jest strój sportowy od qDitch'a? Nie wiem, której z was mam za to nienawidzić.
Zajęcia bardzo mi się podobają, oprócz rytmiki (podziękuj pani Zabini za buty), która jest okropna i gdybym tylko mogła to bym się z niej wypisała! Nie masz pojęcia jak wielu nowych rzeczy się uczę. Może nie wszystkie są przydatne (zaklęcie na podkręcenie rzęs, tsaa...), ale wiadomo, dodatkowa wiedza nie jest zła.
Zanim zapytasz, tak, uczę się grać na fortepianie, dwa razy w tygodniu. Nawet znalazła się nauczycielka co uczy mnie śpiewu. Swoją drogą nadal mnie ciekawi to, że jeszcze uszy jej nie zwiędły. Może ma na to jakiś eliksir?
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Pozdrów panią Malfoy i Zabini, bo śmiem twierdzić, że są ciekawe co u mnie.
Całuski,
Cassie

P.S. Zanim wpadniecie na ten durny pomysł, NIE KUPUJCIE MI SZPILEK!



_______________________________________________
Nie wiem czemu, ale podoba mi się ten rozdział. Sama firma qDitch bardzo przypadła mi do gustu :D Wiem, że na razie rozdziały są trochę jak flaki z olejem, ale wiadomo początki zawsze są trudne, tak więc mam nadzieję, że już niedługo bardziej otworzę się na opisy. A w między czasie zapraszam was do historii matki Cassandry - Dorcas Meadowes. Tę historię tworzę już dość długo i jest ona dość... niskich lotów? Chyba tak.

czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział 2: Bursztynowa gorycz

BritneySpears - I'm Not a Girl, Not Yet a Woman


            Cassandra siedziała w ławce starając się zanotować wszystko co mówiła profesorka. Było to trudne z tego względu, że mówiła dość szybko i po francusku. Dziewczyna dopiero przestawiała się na ten język, ale nawet czasem udawało jej się myśleć po francusku z czego niezmiernie się cieszyła. Ignorowała rozbawione spojrzenie Giselle, dla której to wszystko było niesamowicie nudne. Cassandrę jednak historia magiczna Francji bardzo fascynowała, więc nie zważała na pannę Blanche.
            - Wiesz co, jesteś jedyną osobą, która tak pilnie słuchała profesor Antonii - odezwała się Giselle kiedy wyszły z klasy i kierowały się w stronę sali do rytmiki. Cassie przyjrzała jej się uważnie.
            - Mówiłam ci już, że lubię się uczyć - odpowiedziała zdmuchując natarczywie wpadającą grzywkę do oczu. - W Hogwarcie przynajmniej nie mogli się ze mnie naśmiewać, że jestem głupia - dodała zanim zdążyła się ugryźć w język.
            Gi przystanęła i spojrzała na nią uważnie.
            - Naśmiewali się z ciebie, dlatego, że nie jesteś... no wiesz? - zapytała zdziwiona zabawnie marszcząc czoło.
            - Oczywiście, że tak. Przecież przypominam trolla - sarknęła Cassandra ruszając gwałtownie przed siebie.
            - W Beuxbatons coś takiego by nie przeszło - Giselle pośpieszyła za koleżanką. - Wiadomo są piękne dziewczyny, które zadzierają nosa, ale nigdy nie naśmiewały się z innych.
            Bo nie widziały mnie, przeszło Cassandrze przez myśl, ale zachowała to dla siebie. I tak już wystarczająco powiedziała Gi, w każdym razie więcej niżby chciała.
            Gdy doszły pod salę okazało się, że już wszyscy są. W każdym razie tak poinformowała Cassandrę Giselle. Drzwi otworzyły i stanęła w nich smukła blondynka. Uśmiechając się ciepło zaprosiła wszystkich gestem do środka. W sumie było ponad dwadzieścia osób.
            Cassie nie wiedziała co ją czeka, ale jakoś wcale jej się to nie podobało. Czuła jakby zaraz jej świat miał się skończyć. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę nie wiedząc co ze sobą zrobić.
            - Dzisiaj moi kochani zaczniemy łagodnie. Zdaję sobie sprawę, że większość z was nigdy nie tańczyła, pomijając pijackie tańce-hulańce - kobieta uśmiechnęła się pod nosem. - Na moich zajęciach nauczycie się samby, rumby, walca, lambady, tanga, a panie także wymyślonego przeze mnie tańca na szpilkach, dlatego na waszej liście pojawiły się te buty.
            Cassandra czuła jak krew odpływa jej z głowy. Nie dość, że ma tańczyć to jeszcze ma to robić w morderczych butach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jej mama musiała doskonale o tym wiedzieć i to dlatego pani Zabini kupiła jej owe cudeńka od Russou. Niech będą przeklęte!
            - Cass, wszystko w porządku? - zapytała troskliwie Giselle dotykając ramienia dziewczyny.
            - Właśnie poznałam datę mojej śmierci - stwierdziła kwaśno Meadowes patrząc spod byka na instruktorkę. Gi roześmiała się i pociągnęła dziewczynę, mimo jej głośnych protestów, do drugiego rzędu.
            - Taniec jest bardzo ważny, Cass, a stojąc blisko będziesz w stanie lepiej widzieć ruchy nauczycielki - tłumaczyła francuzka widząc oburzoną minę dziewczyny.
           
            Nadeszła upragniona sobota, czyli dzień wolny od zajęć. Cassandra leżąc bezwładnie na łóżku miała wrażenie, że każdy mięsień woła o pomoc. Zakwasy ogarnęły całe jej ciało, a wspaniała Mademoiselle Georgine zabroniła im stosować jakichkolwiek eliksirów. Stwierdziła, że muszą poczuć swoje mięśnie, aby więcej serca włożyć w taniec i docenić trud jakiego on wymaga. Cassandra miała to wszystko gdzieś i zapewne już dawno by coś łyknęła, gdyby nie czujne oko Giselle.
            Dziewczyna była jednocześnie cudem i utrapieniem. Wspierała i rozbawiała Cassandrę każdego dnia, ale także pilnowała, aby pilnie przykładała się do zajęć, które krukonce niekoniecznie się podobały. Po ostatnich zajęciach, kiedy w końcu opanowała układ, niechętnie w duchu przyznała, że to całkiem dobra zabawa. Oczywiście nie powiedziała Giselle o dumie jaką poczuła, kiedy Georgine ją pochwaliła, bo musiała by się zmagać z zbyt dużym entuzjazmem Gi do końca dnia. Ba! Tygodnia!
            Zupełnie jakby Cassandra przywołała ją myślami, Giselle weszła do pokoju trzymając coś małego w dłoni. Usiadła na łóżku szatynki i widząc jej ponurą minę uśmiechnęła się szeroko.
            - Co tam masz? - zapytała Cassie wiedząc, że dziewczyna tylko na to czeka.
            - Kupiłam ci wsuwki, żebyś mogła spinać grzywkę - powiedziała wesoło machając jej przed oczami kartonikiem, na którym umieszczone były spinki. To sprawiło, że Cassandra momentalnie podniosła się czego mocno pożałowała, gdyż obolałe mięśnie dały o sobie znać.
            Odczepiła dwie wsuwki i spięła nieznośną grzywkę po bokach. Ucieszona, że w końcu normalnie wszystko widzi uśmiechnęła się szeroko.
            - No co? - zapytała Giselle, która marszczyła czoło.
            - Pozwól, że... - mruknęła wyciągając uprzednio włożone spinki. Sprawnym ruchem zebrała całą grzywkę dziewczyny i podniosła ją do góry spinając ją na czubku głowy. - Cassie, nie wiedziałam, że masz takie ładne oczy - powiedziała wpatrując się w szatynkę z szerokim uśmiechem.
            Cassandra onieśmielona zarumieniła się lekko. Nikt wcześniej nie powiedział jej, że coś w niej jest ładnego.
            - Em... Dzięki - mruknęła z nieśmiałym uśmiechem, po czym wstała i podeszła do lustra. Faktycznie upięta grzywka wyglądała całkiem znośnie no i odsłoniła twarz dziewczyny. Cassandra miała wrażenie, że nagle jej buzia bardzo się zmieniła.
            - Idziemy dzisiaj wieczorem na ognisko na plaży - powiedziała Giselle rzucając się na łóżko, a Cass momentalnie pobladła. Ognisko równa się impreza, a to oznacza wielu ludzi. Tak, była wyrzutkiem społecznym i nigdy nie uczestniczyła w żadnej imprezie. Ba! Nawet nigdy alkoholu nie piła.

Christina Aguilera - Keeps Gettin Better


            Dziewczyny szły wydeptaną ścieżką po wydmach reprezentując dwa odmienne nastroje. Giselle należała do osób niezwykle towarzyskich. Uwielbiała zawierać nowe znajomości będąc przy tym bardzo często naiwną, gdy po prostu ktoś ją wykorzystał przy pracy domowej lub coś w tym rodzaju. Zbytnio nie zwracała na to większej uwagi. Jej nowy cel był dość trudny i odmienny od wszystkich poprzednich. Postanowiła sobie, że pomoże Cassandrze czuć się dobrze ze sobą. Prawie się roześmiała kiedy przypomniała sobie ich wcześniejszą kłótnię o ubiór krukonki.
            - A może to? - Giselle trzymała w dłoniach zwiewną błękitną sukienkę.
            - Żartujesz sobie? - zapytała z wybałuszonymi oczami Cassie wyjmując z jej dłoni ubranie i chowając do kufra.
            - To może spódniczkę? O! Ta jest bardzo ładna!
            - Gi, ja nie chodzę, ani w spódniczkach, ani w sukienkach.
            - To czas zacząć - brunetka klasnąwszy w dłonie uśmiechnęła się szeroko.
            - Nie! - zawołała Cassandra, a jeszcze chwila i przytupnęłaby nogą.
            - Skoro ich nie nosisz to czemu je masz? - zapytała fracuzka marszcząc brwi.
            - Mama mi je kupuje - skrzywiła się, a Giselle wybuchła śmiechem.
            W końcu udało im się dojść do porozumienia i wybrały dla Cassandry rurki i zwykły top. Stanowczo zaprotestowała wszelakim dodatkom, ale Giselle uparła się, aby rozpuściła włosy. Osiągnąwszy kompromis udały się na ognisko.
            Obok paleniska kręciła się grupka osób, a ich śmiechy słychać było aż na wydmach. Gdzieś tam nawet grała muzyka. Meadowes zatrzymała się nagle, bo nogi razem z mózgiem odmówiły jej posłuszeństwa. Spojrzała panicznie na Giselle.
            - Coś się stało? - zapytała przyglądając się koleżance uważnie. Cassandra drgnęła nieznacznie i spuściła głowę.
            - Boję się - mruknęła cicho mnąc rąbek koszulki.
            - Czego? - spytała szczerze zdziwiona Giselle na co Cass westchnęła cicho.
            - Nie przebywam wśród ludzi, nie chodzę na imprezy...
            - Ale to nic strasznego - Gi uśmiechnęła się pocieszająco. - Zobaczysz, będzie fajnie. Zresztą musisz się trochę wyluzować, bo już niedługo Georgine da ci popalić.
            Cassandra jęknęła głośno, a Giselle zaśmiała się.
            - Ale jak będę się źle czuć to wracamy, dobra?
            - Dobra - Blanche uśmiechnięta od ucha do ucha pociągnęła Cassie za rękę w kierunku ogniska.
            Gdy tylko się pojawiły Giselle niemalże zniknęła w uściskach nieznanych Cassandrze osób przez co poczuła się strasznie nieswojo. Nerwowym ruchem poprawiła okulary uciekając wzrokiem w stronę spokojnego morza. Nie dostrzegając nic ciekawego przeniosła spojrzenie na ognisko.  Obok niego były dwa dość spore pnie, służące jako ławki, i parę koców. Zdziwiona krukonka zauważyła Isabelę Mounvelle, która z kwaśną miną popijała coś z kubeczka.
            - Tak, to jest Cassandra - doszło do uszu dziewczyny i od razu miała ochotę zapaść się pod ziemię, gdyż większość par oczu powędrowała w jej stronę.
            - Cass, poznaj moją najlepszą przyjaciółkę Florence - Giselle z uśmiechem wskazała na złotowłosą dziewczynę o orzechowych oczach.
            - Strasznie się cieszę, że w końcu cię poznałam! Masz tyle zajęć, że strasznie was ciężko złapać w szkole. Dam sobie rękę uciąć, że Isabela ma zaledwie połowę tego co ty.
            - Dodatkowo będzie z nami chodzić na historię wili! - zawołała podekscytowana Giselle, a Florence otworzyła szeroko oczy.
            - Serio? Ale super! - Cassandra mogłaby przysiąc, że przyjaciółki porozumiewały się za pomocą spojrzeń, bo po chwili Florence spojrzała na krukonkę, a oczy jej błyszczały.
            - Dziewczyny, przestańcie już gadać, bo nasza nowa koleżanka nie może nawet ust otworzyć - rozległ się męski głos, a Cassandra momentalnie odwróciła się w tym kierunku.
            Miała wrażenie, że zaraz oczy wyjdą jej z orbit, a serce wyskoczy z piersi. Przed sobą miała dość wysokiego chłopaka o zniewalającej urodzie. W czekoladowych oczach odbijały się refleksy płomieni. Mocno zarysowane kości policzkowe, pokryte lekkim zarostem, sprawiały, że wyglądał dojrzale i niezwykle męsko. Całość jednak teraz łagodziły urocze dołeczki w policzkach, które pojawiały się przy uśmiechu. No i te ramiona! Szerokie, ale bez przesady. Idealne, dokładnie takie o jakich Cassandra czytała w książkach.
            Zdając sobie sprawę, że ma otwarte usta szybko je zamknęła i uciekła wzrokiem w bok. Spotkania z taki bożyszczami nigdy nie kończyły się dobrze, dlatego Cassie miała ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie.
            - Gabriel, nie przesadzasz przypadkiem? - Florence zaśmiała się dźwięcznie niedbałym ruchem odrzucając złote włosy na plecy. Cassandra przyjrzała jej się uważniej i stwierdziła, że zachowanie dziewczyny nieznacznie się zmieniło. Nie znała się na flirtach i tych wszystkich trikach jakie dziewczyny stosują do uwodzenia, ale mogłaby przysiąc, że to był właśnie jeden z nich.
            - Lelle, jak byłabyś tak miła, czy mogłabyś przekazać Florence, że nie odzywam się do niej po tym jak wylała na mnie wiadro pomyj na zakończenie roku? - Gabriel zwrócił się z uprzejmym uśmiechem do Giselle, która wywrócił oczami.
            - Nic mnie to nie obchodzi - powiedziała słodko łapiąc Cassandrę za rękę i ciągnąc w stronę ogniska. Przycupnęły na piasku nie odzywając się. Cassie dlatego, że była raczej małomówna, a Gi wydawała się nad czymś rozmyślać.
            - Lelle? - powtórzyła Cassandra patrząc na brunetkę tym samym ściągając na siebie jej uwagę. - To twoje zdrobnienie?
            Giselle skrzywiła się nieznacznie zabawnie przy tym marszcząc czoło.
            - Taa... Gabriel wymyślił to kilka lat temu i czasami niektórzy przejmują to. Wiesz, Giselle, Lelle, Srelle i tak dalej... - powiedziała nie bardzo zadowolona. Cassandra pokiwała głową i już otwierała usta kiedy pojawili się znajomi Blanche wciskając jej kubeczek do rąk. Nigdy nie piła alkoholu, więc nie wiedziała czego ma się spodziewać. Robiąc dobrą minę do złej gry starała się zamienić w cień, co tak dobrze zawsze wychodziło jej w Hogwarcie. Ale na nieszczęście dziewczyny nie tutaj.
            - Cassie, nie pijesz? - zapytała ciszej Giselle kiedy w końcu zostały na chwilę same.
            Cassandra zacisnęła zęby nie wiedząc co ma odpowiedzieć. No bo przecież nie chciała się spić jak prosiak. Nie raz widywała dziewczyny z jej domu, wracające bardzo chwiejnym krokiem do dormitoriów. W te dni były dla niej szczególnie miłe, dlatego, że była posiadaczką przeróżnych eliksirów. Może nie tego na kaca, bo nie miała potrzeby go tworzyć, ale chociażby te na ból głowy, brzucha czy nudności.
            - Cass?
            - Nigdy nie piłam alkoholu - westchnęła zrezygnowana stwierdzając, że najlepiej będzie powiedzieć prawdę. Giselle otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, ale szybko zreflektowała się i uśmiechnęła łobuzersko.
            - No to chyba najwyższy czas spróbować! - zaśmiała się i stuknęła w kubeczek dziewczyny. Cassandra chcąc nie chcąc wypiła kilka łyków starając się nie wypluć. Trunek był gorzki i palił w gardło, aż szatynka się wzdrygnęła.
            - Ohyda - skrzywiła się patrząc z urazą na bursztynowy płyn. Odpowiedział jej perlisty śmiech Giselle.
            - Niedługo będziesz śpiewać inaczej, zobaczysz - powiedziała z wesołymi iskierkami w oczach po czym podniosła się i ruszyła w kierunku drzew jednoznacznie pokazując, że musi siku.
            Cassandra z niechęcia zajrzała do swojego kubeczka i odsunęła się marszcząc nos. Nie rozumiała jak wszyscy mogli pić ten kwas. Co w tym jest takiego fajnego? Niemalże podskoczyła kiedy do jej kubka wleciało więcej bursztynowego płynu. Zaskoczona podniosła wzrok i ze zdziwienia uniosła jedną brew.
            Isabela Mounvelle przysiadła obok niej wypiwszy kilka łyków trunku.
            - Od kiedy się mnie przyznajesz? - Cassie wydawało się to co najmniej dziwne, że ślizgonka się do niej przyłączyła. No bo w końcu niecodziennie takie zdarzenia mają miejsce.
            - Sama się dziwię, że wydajesz mi się tutaj jedyną normalną osobą - odpowiedziała z głupawym uśmiechem wzruszając ramionami.
            Cassandra miała wrażenie, że gdyby nagle pojawili się kosmici oznajmiając, że ziemia nie istnieje na prawdę, byłaby mniej zdziwiona niż teraz po słowach Mounvelle. Zszokowana mimowolnie napiła się trunku krzywiąc się.

Blaise,
Z całym uszanowaniem, ale jak ty jesteś w stanie pić te ścierwo jakim nazywa się Ognista Whisky? Fuj, ble, ohyda! Nadal nie jestem w stanie przypomnieć sobie jak Giselle udało się mnie namówić do jej spróbowania. To było ZŁE. Mówię poważnie, Blaise. Już teraz wiem, dlaczego te wszystkie krukonki potrafiły być dla mnie miłe aż przez kilka dni!
Dość moich biadolenia. Mam nadzieję, że wakacje mijają Ci dobrze. Mówisz, że już ćwiczycie Quiditcha? Nigdy nie zrozumiem tego sportu, ale nie ważne i tak znasz dobrze moje zdanie na ten temat.
Notabene, wiesz co kupiła mi Twoja mama? Nie, nigdy nie zgadniesz. Merlinie, ratuj mnie! Tak, kupiła mi niebotycznie wysokie szpilki. A wiesz co jest najgorsze? Że ja będę musiała w nich tańczyć! Ha ha, dobre sobie.
Blaise, w jakie piekło ja się wpakowałam?

Prosto z francuskiego miasta rozpusty, Cassie




_________________________________
Wiem, że trochę czasu już minęło, ale ostatnio miałam kompletne koko bongo pisząc informacje, sylwetki, serwisy informacyjne i inne pierdoły. Dziękuję, za te miłe komentarze pod poprzednim postem :) A teraz idę już spać, bo jest pierwsza, a ja rano mam konferencję, na której pewnie usnę (z racji tego, że wczoraj miałam otrzęsiny i jeszcze tego nie odespałam ;) )

Obserwatorzy