Lawson - Juliet
-
Cassandro, masz jakieś pytania? - zapytała uprzejmie nauczycielka patrząc na
skrzętnie wszystko notującą dziewczynę.
Cassie
oczywiście już na pierwszych zajęciach zapytała o mutację wilizyjną i wszystko
temu podobne. W przeciągu tego miesiąca dowiedziała się jak wyglądają i
zachowują się czyste wile, w jaki sposób dziedziczone są geny, poznała także
ich cechy charakterystyczne.
-
Skąd wile pochodzą? Z Francji? Bo przecież tutaj jest ich najwięcej... -
zamyśliła się drapiąc końcówką pióra po brodzie.
Profesorka
uśmiechnęła się ciepło jak zwykle zaskoczona szczegółowością pytań dziewczyny.
- Oh nie, nie. Wile są
Słowiankami, ale z racji różnych przyczyn przeniosły się do bezpiecznej
Francji.
-
Przyczyn? Ma pani na myśli wojny?
-
Także liczne zmiany terytorialne - wtrąciła Giselle, która zawsze siedziała
wyluzowana z ciekawością wsłuchując się w słowa nauczycielki.
-
No i nie można zapominać, że były bardzo przydatne w wojnach politycznych. Jak
już wiesz, mają niesłychaną charyzmę i samymi słowami mogą zdziałać na prawdę
wiele. Zaczęto więc na nie polować.
-
Polować? Ale po co?
-
Bo wile są raczej zamkniętą społecznością, nie lubią jak ktoś im dyktuje co
mają robić. Więc kiedy taką złapano, a nie chciała współpracować, zabijano ją publicznie,
oczywiście nie przed mugolami. Wile są bardzo pamiętliwe, więc jak już by się
jej udało uwolnić, co pewnie nie zajęło by wiele czasu, to swoich oprawców
doprowadziłaby do szaleństwa.
Cassandra
zamyśliła się. Z tego co mówiła kobieta to wile faktycznie miały przechlapane.
W sumie nic dziwnego, że się ukrywały. Sama by tak pewnie zrobiła. A gdy
doszedł do niej sens tej myśli zaśmiała się gorzko w duchu. Przecież była w
jakiejś tam części wilą.
-
Co do tego, że są Słowiankami. A co z Bułgarią? W Dumstrangu nie było żadnej
wili, nawet w drzewach genealogicznych nie było żadnej Bułgarki.
Giselle
spojrzała na nią zaskoczona. Bo kto normalny przegląda całe drzewa rodzinne
zarówno starych jak i nowych rodów wywodzących się od wili? W sumie powinna się
już przyzwyczaić, że Cassandra wykazuje bardzo duże zainteresowanie książkami w
przeciwieństwie do niej samej.
-
Mówimy tutaj o Słowianach zachodnich, czyli Polska, Czechy, Słowacja...
-
To by tłumaczyło, dlaczego zawsze są to blondynki - mruknęła pod nosem, kątem
oka dostrzegając, że profesorka uśmiecha się pobłażliwie.
-
Na dzisiaj koniec zajęć - nauczycielka z serdecznym uśmiechem zaczęła zbierać
swoje rzeczy.
-
Chodź, Lelle, teraz mamy dzikie pląsy - burknęła pod nosem Cassandra z miną
cierpiętnika zbierając książki oraz pergaminy i byle jak wrzucając je do torby.
*
-
Czym twój tata właściwie się zajmuje? - Cassandra czubkiem palca poprawiła
okulary po czym zaciekawione spojrzenie przeniosła na Giselle.
Zmierzały
właśnie do miejsca, w którym pracował Albert Blanche, ojciec Gi. Rodzice Lelle
stwierdzili, że bardzo dobrze będzie jak dziewczyny pójdą się trochę wyluzować.
Cokolwiek to miało znaczyć.
-
Pracuje w branży rozrywkowej. Zmęczeni pracą w biurach czarodzieje przychodzą
do niego, aby się trochę rozerwać. Oferuje różnego typu rozrywki, ale
największą furorę robią wyścigi i ogólnie jazda samochodami - Giselle
uśmiechała się szeroko, zadowolona z tego co ich czeka, na co Cassandra
momentalnie zmarszczyła nos.
-
Co masz na myśli? U nas Ministerstwo Magii ma jakieś ulepszone magicznie
samochody. Kilka lat temu jacyś uczniowie rozbili się takim na Wierzbie
Bijącej. Ale była wtedy afera...
Giselle
momentalnie zaciekawiła się ową aferą, ale samochody były dla niej jednak
ciekawsze.
-
Tatko ma najnowsze modele mugolskich samochodów sportowych! No ma też inne, ale
te są najlepsze. Oczywiście tor i same auta są zaczarowane tak, aby nikomu nie
stała się krzywda. Ale ta adrenalina kiedy prowadzisz taką bestię jest nie do
opisania! - oczy Giselle błyszczały dziko, a na ustach cały czas widniał
uśmiech.
-
Ale ja nie umiem jeździć samochodem. Zresztą, czy nie jesteśmy na to za młode?
- Cassie zdecydowanie wolałaby bardziej siedzieć dalej w pokoju i czytać
książkę. Póki co jazda szybkim autem, ani trochę do niej nie przemawiała.
- O
to się nie martw! Nauczę cię dokładnie wszystkiego! - zawołała z entuzjazmem
brunetka. - Po torze mogą jeździć
wszyscy, którzy ukończyli czternaście lat, więc nie widzę przeszkód.
Cassandra
doskonale wiedziała, że te bitwę przegrała i nie ma dla niej ucieczki.
Krukonka
siedziała w starszym żółtym Mitsubishi. Oczywiście Giselle nie była w stanie
się powstrzymać i opowiedziała jej co nieco o tym samochodzie przy okazji
wspominając wydarzenia z nim wspomniane.
-
Tu jest kierownica.
-
Na galopujące gorgony, nie jestem aż tak głupia - mruknęła nieco niegrzecznie
Cassandra kręcąc się w fotelu na miejscu kierowcy. Przypięta czarnym pasem
czuła się co najmniej dziwnie.
-
Wybacz - Giselle uśmiechnęła się przepraszająco. - Na dole masz pedały, kolejno
od lewej sprzęgło, hamulec i gaz. Hamulec i gaz no to wiadomo do czego służą,
za to sprzęgło potrzebne jest przy zmianie biegów.
-
Zmianie czego? - zapytała Cass zdziwiona na co Giselle uśmiechnęła się
pobłażliwie.
-
Tego - tutaj wskazała na drążek wystający z podłogi. - Im szybciej chcesz
jechać, tym większy bieg musisz wrzucić. Zaczynając od podstaw, przekręć klucz
w stacyjce.
Cassandra
spojrzała na nią jak na przybysza z innej planety. Miała wrażenie jakby Lelle
mówiła do niej w zupełnie innym języku, a przecież rozumiała każde słowo. Teraz
żałowała, że odpuściła sobie mugoloznastwo.
-
To będzie cięższe niż myślałam - westchnęła głośno Giselle wpatrując się w
sufit samochodu.
*
Jessica Jean - Black Box
Dwie
dziewczyny leżały na podłodze co jakiś czas podjadając przeróżne słodycze,
które były ustawione koło nich. Tak odmiennie różne, jednak w tym momencie tak
podobne. Ich wygląd diametralnie się różnił, jednak obie były zagubione stojąc
na drodze, która nigdzie dalej nie prowadziła.
-
Dobrze, że trafiło ci się mieszkać u Giselle - powiedziała nagle Isabela
prostując się i z uwagą przyglądając krukonce.
Cassandra
zdziwiona uniosła brwi nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli.
-
Ona dobrze na ciebie wpływa - wytłumaczyła Mounvelle wzruszając ramionami.
-
Czy ty, aby na pewno się dobrze czujesz? - roześmiała się Cassandra. - Martwisz
się o mnie?
Cassie
w głowie się nie mieściło, że ślizgonka może mieć wobec niej jakieś dobre
intencje. Może to była jakaś podpucha? Ale jedno musiała przyznać, Giselle jest
wspaniała.
-
Po prostu jesteś na prawdę w porządku. Głupio mi teraz kiedy sobie pomyślę jak
się zachowywałam wcześniej. Oceniłam po okładce i doczepionych etykietach -
Isabela spuściła głowę nie mogąc już dłużej wytrzymać bystrego spojrzenia
Cassandry. Miała tak ogromne wyrzuty sumienia, że gdyby tylko miały one zęby to
zjadłyby cały świat.
Dopiero
tutaj, we Francji, dostrzegła, że dziewczyna jest niesamowicie inteligentna i
ma specyficzne poczucie humoru. Była kimś więcej niż zwykłą kujonicą. Miała
osobowość, twardo stąpała po ziemi, ale była delikatna, a swoją niewinnością aż
emanowała.
-
Spoko, było minęło. Przyzwyczaiłam się - Cassandra uśmiechnęła się delikatnie,
a w oczach Isabeli urosła. Czuła wobec niej podziw, że tak dzielnie znosiła te
wszystkie lata tortury.
-
Dobrze, że Giselle wpadła na ten babski wieczór, współczuję ci przebywania z
Florence - krukonka skrzywiła się nieznacznie na co Isabela zareagowała
śmiechem.
-
Tak, ona jest okropna. Szczególnie, że papla po tym francusku jak głupia.
Myślałam, że dobrze znam ten język, ale z nią się dogadać to istna katorga. -
skrzywiła się nieznacznie wrzucając do ust ognistą żelkę, a po chwili z jej
uszu buchnęła para co wywołało wybuch śmiechu u Cassandry.
Isabela
wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a po zjedzeniu kolejnego cukierka buchnęła ogniem
niczym rasowy smok. Cassie nie mogąc się opanować chwyciła ciasto, a kiedy już
się choć trochę uspokoiła ugryzła kawałek. Razem z głośnym trzaskiem zamieniła
się w żółciutkiego kanarka energicznie machającego skrzydełkami. Wybuch śmiechu
ślizgonki zagłuszył dzwonek do drzwi, jednak dziewczyny zbytnio się tym nie
przejęły. Leżąc ze śmiechu na podłodze, dodatkowo lekko podchmielone winem
letnim, cieszyły się ze swojego towarzystwa podjadając to coraz dziwniejsze
smakołyki.
- A
wam co? - Giselle stanęła w drzwiach pokoju patrząc z uwagą na dziewczyny,
które chichotały cały czas.
-
Isabela odkryła w sobie prawdziwego smoka! - parsknęła Cassandra, a na
potwierdzenie jej słów Mounvelle zionęła ogniem, a para jej poszła uszami.
-
Cass, nie bądź taka bez winy. Z ciebie za to uroczy kanarek jest! - śmiejąc się
wysmarowała jej twarz kremówką, więc chcąc nie chcąc Meadowes po chwili latała
po pokoju.
Giselle
wywróciła teatralnie oczami uśmiechając się pobłażliwie. Momentalnie odwróciła
się przypominając sobie, że przecież mają gości. Zostawiając na chwilę
rozśmieszone dziewczyny przechyliła się przez barierkę schodów.
-
Ruchy! - krzyknęła ponaglająco. Odpowiedziały jej pomruki i już po chwili
towarzystwo, z paplająca Florence na czele, stanęło w progu pokoju nie bardzo
wiedząc co powiedzieć.
Cassandra
odrzuciła gdzieś na bok okulary starając się za wszelką cenę usunąć ciasto z
twarzy robiąc przy tym niezwykle oburzoną minę. Nagle zaprzestała tej czynności
i z szatańskim uśmiechem chwyciła słodycze i wepchnęła do buzi, niczego
niespodziewającej się i roześmianej, Isabeli. Dziewczyna zakrztusiła się, a już
po chwili była kanarkiem ziejącym ogniem. Głośny śmiech Cassandry wypełnił
pomieszczenie.
-
Jak z dziećmi - Gi zaśmiała się.
Nadal
rozbawione spojrzały w kierunku drzwi i momentalnie ucichły. Isabela
zmarszczyła niezadowolona brwi, a Cassandra, po odnalezieniu okularów i
włożeniu ich na nos, zmieszała się widząc kogo przyprowadziła Giselle.
-
Widzę, że wesoło macie - bardziej stwierdził niż zapytał Gabriel wchodząc do
pokoju. Ślizgonka z krukonką momentalnie wymieniły się spojrzeniami dochodząc
do tego samego wniosku, luźna atmosfera poszła się kochać. Tym bardziej utwierdził
ich w tym fakt, że Florence momentalnie dopadła się do Gabriela bombardując go
gradem słów.
-
Nadal nie wiem czemu się z nią przyjaźnisz - mruknął rozbawiony Pierre kładąc
dłoń na ramieniu zirytowanej Giselle. Dziewczyna wywróciła tylko oczami odbierając
od niego butelkę napoju wyskokowego wskazując dłonią, aby się rozgościł.
Jessica Sutta - Show Me
Cała
piątka rozsiadła się po pokoju. Isabela z Cassandra nadal siedziały na
podłodze, obok nich na fotelu rozłożył się Pierre, Gabriel zajął łóżko Giselle
z przyczepioną do niego Florence, zaś sama Lelle oparła się o parapet
rozlewając alkohol do szklaneczek. Bo chwili każdy już trzymał w dłoni szkło z
trunkiem. W pomieszczeniu jedynie co było słychać to wysoki szczebiot Flo.
-
Żabojadka - mruknęła po angielsku Isabela w kierunku Flo, tym samym powodując,
że Cassandra parsknęła niekontrolowanym śmiechem. Zaciekawione spojrzenia
powędrowały w kierunku krukonki, która zasłaniając twarz włosami przełknęła
spokojnie płyn nadal trzęsąc się ze śmiechu.
-
Ale zobacz, nawet z twarzy ją przypomina - dodała ślizgonka w ojczystym języku.
Obie jednocześnie spojrzały w kierunku Florence i wybuchły śmiechem. Sama
zainteresowana spojrzała na nie po chwili o to tylko dlatego, że od dłuższego
czas tam był utkwiony wzrok Gabriela.
- A
wam co? - Flo próbowała ukryć swoje oburzenie, ale dość marnie jej to szło.
-
Nic, nic. Po prostu nam kogoś przypominasz - Cassandra niewinnie uśmiechnęła
się, a Isabela w tym czasie powiedziała bezgłośnie do Pierra "żaba",
co nie umknęło uwadze Giselle i Gabriela. Lelle wzniosła oczy ku niebu, a
mężczyźni uśmiechnęli się głupawo.
-
Już niejedna osoba mi mówi, że jestem podobna do pewnej hiszpańskiej modelki,
która udając mugolkę osiągnęła duży sukces - rzekła nieskromnie Florence
odrzucając na plecy swoje włosy. Gabriel, który dostał nimi po twarzy, krzywiąc
się nieznacznie odsunął się od dziewczyny.
Atmosfera
znacznie się rozluźniła kiedy już każdy łyknął trochę alkoholu. Isabela wdała
się w rozmowę z Cassandrą o różnicach i podobieństwach Anglii z Francją. Pierre
i Giselle z ożywieniem rozmawiali o Quiditchu.
-
Może zagramy w butelkę? - zaproponował Gabriel widocznie zmęczony towarzystwem
nieustannie gadającej Florence.
Isabela
aż przyklasnęła w dłonie na ten pomysł. Pierre wyszczerzył się od ucha do ucha.
Cassandra wymieniła przerażone spojrzenie z Giselle, która również nie była
zachwycona tym pomysłem. Flo zrobiła naburmuszoną minę, gdyż nie spodobało jej
się to, że Gabriel przerwał jej przemowę w tak brutalny sposób.
Chcąc
nie chcąc usiedli w kółku na podłodze, a na środku Giselle postawiła pustą
butelkę po winie letnim.
Cassandra
miała przeczucie, że to się źle skończy mimo, że pierwszy raz będzie
uczestniczyła w tego typu grze. Pytanie czy wyzwanie, zdawała sobie sprawę iż
obecna sytuacja może być dla niej kompromitująca. Pytania zazwyczaj były bardzo
osobiste i dotyczyły rzeczy, których na pewno nie chciała nikomu powiedzieć. Z
kolei wyzwania często były pocałunkami czy innymi rzeczami, których Cassandra
nigdy nie robiła i nie miała ochoty robić przy wszystkich. Jednym słowem była
przerażona.
Giselle
zdawała się zauważać jej stan i obawy, bo już po chwili posłała jej ciepły
uśmiech, jakby chciała zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Szkoda tylko, że
Cassandra doskonale wiedziała, że nie będzie dobrze. Jej datę śmierci
przypieczętowała Isabela.
- A
gdzie fałszoskop? - zadowolona uśmiechała się od ucha do ucha, a francuzi
spojrzeli na nią lekko zdezorientowani zupełnie nie zważając na zbolały jęk
Cass.
-
Stary, czemu my nigdy na to nie wpadliśmy? - Pierre drapiąc się po głowie
spojrzał na Gabriela.
-
Jak to? Graliście w butelkę i nigdy nie używaliście fałszoskopu? - zapytała
rozbawiona patrząc na nich z niedowierzaniem. Uczniowie Beuxbatons wzruszyli
ramionami, ale już po chwili tuż obok butelki znajdował się kolorowy bączek.
Po
krótkiej kłótni kto zaczyna ("Kobiety
mają pierwszeństwo!", "Ale
Gabriel jako najstarszy powinien zacząć!", "Giselle, jako nasza śliczna gospodarz powinna zacząć", "Zamknij się, Pierre!"), w końcu
wypadło na Lelle.
Wzdychając
ciężko brunetka chwyciła szklaną butelkę i zakręciła ją mocno. Już po chwili
wskazywała na Pierra.
-
Wyzwanie - odparł dumnie z szerokim uśmiechem. Giselle skwitowała to
wywróceniem oczami.
-
Idź na dół przynieś prażynki - odparła po chwili patrząc na pustą miskę po
chrupkach. Zaczęła łagodnie, bo w sumie nie wiedziała co ma wymyśleć.
Chłopak
wyraźnie załamany takim banalnym zadaniem wyszedł z pokoju, aby już po chwili
wrócić z paczką chrupek. Zatarł ręce jakby szykował coś iście szatańskiego i
zakręcił butelką, która wyznaczyła Isabelę.
-
Jako, że nie podoba mi się twój uśmieszek i jesteś facetem wybieram pytanie -
powiedziała rozsiadając się wygodniej upewniając wszystkich, że nie ma
najmniejszego zamiaru wstawać.
Pierra
widocznie nie ucieszyła ta wiadomość, bo jego dumna postawa nagle sflaczała.
-
Grasz w Quiditcha? - westchnął zrezygnowany.
-
Gram, ale nie w szkolnej drużynie, bo ślizgoni nie chcą dziewczyn w drużynie -
zmarszczyła gniewnie brwi.
-
To pewnie, dlatego przegrywacie z Gryffindorem - Cassandra przekrzywiła głowę
jakby właśnie odkryła coś bardzo ważnego.
To
była prawda. W drużynie Slytherinu, od kiedy Cassandra pojawiła się w
Hogwarcie, nigdy nie było żadnej dziewczyny. Wcześniej sądziła, że po prostu w
domu węża nie ma dziewczyn potrafiących grać. Meadowes była tego zdania, że
kobieta czasem była bardzo potrzebna w miejscu, gdzie testosteron, aż kipiał.
Isabela
widocznie poczuła się obrażona stwierdzeniem dziewczyny, bo posłała jej
nieprzychylnie spojrzenie.
-
Ravenclaw nigdy nie zajął chociaż drugiego miejsca - mruknęła rozjuszona
ślizgonka.
Cassie
wzruszyła ramionami jakby mało ją to obchodziło. I faktycznie tak było. O
quiditchu wiedziała tylko konieczne podstawy. Znała mniej więcej reguły,
kibicowała swojemu domowi, ale nic więcej.
-
Dobrze wiesz, że mało nas to obchodzi - na ustach Cassandry pojawił się
delikatny uśmiech, na co poddając się Isabela westchnęła cicho.
- Taa... Wiem. I
dobrze, bo mamy większe szanse na puchar domów! - powiedziała po chwili
wyraźnie zadowolona. Krukonka roześmiała się z pobłażaniem kiwając głową.
Pogoniła ją gestem ręki widząc, że reszta zgromadzonych średnio wie o co
chodzi.
W czasie, gdy gra
postępowała ubywało także alkoholu. Pytania stały się śmielsze, a zadania
bardziej wyzywające. Można powiedzieć, że rozkręcili się już na całego. Pierre
był przeszczęśliwy, przed chwilą Giselle musiała dać mu buziaka, więc z
rozmachem zakręcił butelką.
- Gabrielu, czego sobie
życzysz? - zapytał schylając głowę w iście gentelmeńskim geście, co wywołało
wybuch śmiechu wśród zebranych. Chłopak zaczął udawać, że się zastanawia.
- Niech no pomyślę...
No niech będzie wyzwanie - uśmiechnął się łobuzersko momentalnie prostując
plecy.
- Okeeej, to buziak od
Gabriela leci do... Ene, due, rike - tu wskazał na Giselle potem Isabelę i
Florence. - fake! Naszą dzisiejszą zwyciężczynią jest Cassandra! Brawa dla tej
pani! - zawołał Pierre śmiejąc się do rozpuku.
Cassandra miała
wrażenie jakby właśnie zapomniała jak się oddycha.
___________________________________
I jest kolejny rozdział! Parę dni opóźnienia, gdyż przez ten cały wyjazd byłam strasznie zmęczona. Można powiedzieć, ze dopiero dzisiaj to wszystko odespałam, ale i tak pewnie nie do końca. I błagam was, jeśli ktoś czyta moje wypociny niech pisze komentarz. Może to być nawet krótkie "Fajne", czy też "Podoba mi się", albo "Nie podoba mi się". Bo czasem mam wrażenie, że piszę dla siebie, a tak na prawdę robię to dla was.
Postaram się dodać coś na święta, lecz rozdział, który będzie świąteczny na pewno ukaże się dużo później, bo po prostu nie dam rady wszystkiego opisać w dwa tygodnie.
Dobra, na dzisiaj koniec ogłoszeń parafialnych. Całusy!